czwartek, 27 grudnia 2012

~Rozdział XVI "O wódce, pupilach i miłości niespodziewanej(?)"



Witam wszystkich na moim nowym, a raczej starym, lecz przeniesionym blogu. Ci, którzy chcą wiedzieć, co się działo  we wcześniejszych rozdziałach, zapraszam na Bleach: Future Onet.

*

Pustka. Gdzie okiem nie sięgnąć, pustka. Pusty obszar pokryty piaskiem, ciągnący się kilometrami, a daleko na horyzoncie majaczyło Las Noches, tylko gdyby to cholerstwo nie wydłużało się, o ironio, wraz ze zmniejszającym się dystansem, Sven czułby się co najmniej zadowolony. Mógłby tam nawet polecieć, ale pozostawianie za sobą dwojga piechurów, migoczących pod niebem i przeklinających bycie czworonożnymi zwierzętami lądowymi, nie było ciekawą perspektywą. Zwłaszcza kiedy obie te istoty marudziły na dodatkowy brak zapasów w postaci wysokoprocentowych alkoholów i produktów wykonanych z mięciutkiej żelatyny, co dla uszu Arrancara było katorgą.

- No to jest przecież nie do pomyślenia, towarzyszu Svenie, szto by wódki nie było u nas! Dobry przywódca powinien umieć zadbać o zapasy!><- jęczała Marvyanaka, rozglądając się za choćby malutką buteleczką ulubionego napoju.

- Albo o żelki!>< To tak trudno po nie pójść do Świata Żywych?!><- Serek wtórowała przyjaciółce, machając smętnie ogonem.

- Gdybym poszedł po to wszystko, zostawiłbym was, a to wiąże się z niebezpieczeństwem. Więc albo chcecie bym podróżował z wami, albo siedźcie tu same.- warknął zirytowany Sven, wywołując tak u dziewcząt uczucie podobne do smutku. Obie na swój sposób przyzwyczaiły się do niego, a zostawienie ich na pastwę losu byłoby oznaką opuszczenia ich, co było nie dopuszczalne.

- Gomenasai, Sven-sama…-odparła z żalem Marv, spuszczając niedźwiedzi łebek ku ziemi. Kocica zaś wtuliła się, jakby czekając na głaskanie, co nastąpiło po chwili. Sven jednak nie zareagował na to zbyt entuzjastycznie, powodując wycofanie się Adjuchasa.

- Co ja mówiłem o czułościach, Serek?- spytał ją, a jego oczy przeszywały wzrokiem lekko zdziwioną dziewczynę.

- Ano, że są…ograniczone?- odpowiedziała niepewnie.

- Ograniczona to jest Twoja głowa, towarzyszko…- mruknęła Marv, wchłaniając, nieco z depresji, małego hollowa wielkości zająca.

- Ale ja nie zjadam słodkich króliczków!-

- No, ale jak to są żelki to niet problema, da?- odgryzła się blondynka.

- Odezwała się, pijaczka!-

- Ja chociaż wiem co piję, Żelusiowa Dziewczyno adna(jedna)!-

- SPOKÓJ!- wrzasnął wkurzony Sven, odciągając na bok przyjaciółki, gotowe sobie do gardeł skoczyć.- Jeżeli zamierzacie się wymordować na tej pustyni, to nie ma problemu. Jeden czy dwa balasty mniej…-

- Balast? My to jesteśmy balast?!....Towarzyszu Svenie, ranisz moje niedźwiedzie serduchooo…- odparła załamana Glow, siląc się na sztuczne łzy, jakby to nazwała Serek, chwilę później kwitując:

- Wazeliniara…ja mu chociaż tyłka nie obrabiam…-

- A ja nie narzekam tyle co Ty, morderczyni żelatyny!-

- Możecie wreszcie się przymknąć?! Ja tu próbuję myśleć, ale chyba nie znacie takiego procesu nerwowego…- warknął Sven, wyjmując Angela z sayu. Argument skuteczny, gdyż po chwili obie ucichły, grzecznie idąc za nim. Po jakimś czasie Sven zatrzymał się w miejscu, powodując nagły hamulec stóp dziewczyn. Serek spojrzała zza pleców Arrancara, ciekawa powodu, czemu stanęli. Jej duże, kocie oczęta błysnęły, kiedy na horyzoncie ujrzała koci ogon.

- Sveniuu, tu leży koteeek!- piszczała radośnie, jakby dostała dożywotni zapas żelków.

- Ludzkich rozmiarów kot? Czy Tobie na główkę coś upadło, od tego braku jedzenia? –spytała dość płynnie, jak na nią, Marv.

- Chyba już robiłaś komentarze na temat mojej głowy, blondyno…-

- Znowu zaczynacie? Ile można się kłócić o to samo?- Sven powoli nie wytrzymywał, jednak ratunek przyszedł z nieoczekiwanej strony…

- Czy wy…wszyscy, może być chociaż chwilę…cicho?!- wrzasnął niebiesko włosy, koto podobny Arrancar, leżący jak długi na ziemi parę chwil wcześniej. Otrzepał się z piasku, poprawił czuprynę, po czym podszedł do trójki podróżników.- Co wy TU robicie? Jacyś nowi? Nigdy wcześniej was nie widziałem…-

- Grimmjow…jak zwykle, szybszy niż jego mózg…- mruknął pod nosem szatyn.

- Skąd mnie znasz, facet?! Nie przypominam sobie „przyjemności” poznania Ciebie?!-

- Sven Hevaniero, planuję założyć nową Espadę, lepszą, niż to co Aizen Sousuke prowadził…więc albo dołączysz do mnie, albo giń…-

- Hevaniero, hę?...Zaraz, ja Ciebie pamiętam! To TY jesteś tym głupkowatym, jedno-skrzydlatym Adjuchasem, który się włóczył przy Ulquiorrze. A to Ci dopiero, ledwo dostał „awans”, a już mu kawior mam przynosić! W życiu, koleś!-

- Sveniuu, on jest przeuroczy…- szeptała Serek, przyglądając się ich dialogowi, nie wiedząc, że jeden drugiego obraża. Obaj spojrzeli na nią, jakby uciekła z domu dla obłąkanych.

- Kim jest ta tęczówka?- spytał Jaggerjaquez, próbując zrozumieć co w nim jest takiego uroczego.

- Tęczówka? Serek nie wie to co jest…-

- Jesteś tak MDLĄCO przesłodka, że tęcze bym tylko puszczał…- odpowiedział jej niebiesko włosy, kierując się jej poziomem IQ.

- Nie obrażaj jej. Tylko ja mam do tego ewentualne prawo.- wtrącił się Sven, głaszcząc dziewczynę po głowie, ale bez udawanego żalu wobec niej.

- Oho, patrzcie państwo, prawdziwy rycerz na białym rumaku. To kiedy ślub, gołąbki?-

- Towarzysz Sven nie wychodzi za…tfu…nie żeni się z nią tylko z….!...Z…- odezwała się, z początku odważnie, Marv, stając między nimi, jednak po chwili cała odwaga owa wyparowała z niej. Ukazując na policzkach dwa czerwone buraki, wycofała się milcząc już.

- A ta to kto znowu? Jakaś nowa narzeczona, Hevaniero?- spytał szyderczo Grimmjow, nie ukrywając zadowolenia z „celnej” uwagi.

- Nie, baranie…to Marvyanaka Glow, moja Fraccion…-

- Ah, czyli Ty na serio z tą Nova Espada? Ha, potrzeba Ci dziesięciu, a jesteś sam…ja raczej nie przyłączę się do kogoś takiego jak Ty, więc…wybacz, ale od dzisiaj jestem wolny od wszelkich zobowiązanych społecznych.-

- Czyli nie mogę go zatrzymać?- z oczek kotki spływały po kolei krople łez.

- Chciałaś go zatrzymać, Serek? To tak się da?- spytał ją w odpowiedzi Sven. Pierwszy raz słyszał o tym, aby Adjuchas przygarniał Arrancara i to w randze Vasto Lorde.

- Aha…będę go głaskała, myła, karmiła…i on będzie mnie miział za uszami…- ton, w jakim ujęła te czynności, zwiastował iż poważne bierze to pod uwagę.

- Oszalałaś, kobieto?! Ja?! Być zabawką!? No Ciebie do reszty pogięło, głupia dziewucha!- warknął dawny 6sty Espada, uderzając ją w policzek. Serek nie potrzebowała długo by pojedyncze łzy, zmieniły się w potok. Reakcja Hevaniero przyszła dość szybko jednak. Wyjmując Angela ponownie, przejechał ostrzem po torsie Grimmjow, który mimo hierro, poważnie ucierpiał.

- Mówiłem…nie obrażaj moich towarzyszek…-

- No dobra, dobra…już…nie będę…- raptus mruknął ponuro, zgadzając się równocześnie na swój nowy los…

*

Nic tego dnia się nie układało po myśli Yoruhime. Pierwszy problem, jaki znalazła w ciągu tej doby: nauczyciele akademiccy. Fakt, że wiedzieli o jej prywatnym toku nauczania, odkąd „szanowny” Kuchiki przygarnął ją jako niedoszłą, co prawda, narzeczoną, nie sprawił im kłopotu z wysyłaniem Piekielnych Motyli z prośbą o „natychmiastowe zaliczenie podstawowych zajęć z Kido, Zanjutsu oraz Hakudy”, jak to w nich ujmowali. Dobrze chociaż, że Zgred nie zmuszał jej do tego osobiście, bo nie omieszkała by uczynić z niego tarczy do praktyk. Drugi problem: sam Kuchiki. Od czasu ich ostatniej ciszy, jak nazywała tą parodię rozmowy, nie widziała go poza oficjalnymi obiadami czy innymi posiłkami. I ku jej zaskoczeni, czuła, że te chwile są pustką, wypełnioną ironicznie tęsknotą. Czyżby czuła do niego coś poza gniewem? To było przecież niemożliwe by mogła pokochać mordercę, i to zabójcę jej miłości…

- Otrząśnij się, dziewczyno! Nie kochasz go, tylko chcesz go wkurzyć, pamiętaj o tym!- krzyknęła sama do siebie, chociaż nie potrafiła swego serca, w pewnym stopniu, przekonać do prawdziwości tych słów.

- Tu się nie krzyczy, Karakuri.- Moon odwróciła wzrok. Tuż za nią stał adresat jej rozważań. Stanowczy, lecz spokojny zarazem wzrok jego oczu, przeszywał ją jak tysiące igieł. Tysiące maleńkich główek uderzało w nią niemiłosiernie, wywołując mentalny ból, będący nie do zniesienia.

- B…Byakuya…możesz przestać to robić…?- spytała słabym głosem, przewidując, że jej długie nogi więcej nie wytrzymają i pociągną ja na podłogę.

- Co takiego przestać?- arystokrata zdawał się nie wiedzieć na czym polega jej męka.

- Jeśli chcesz….mnie zabić, zrób to…nie każ mi cierpieć…-

- Tak jak Ty mi sprawiasz jedno rozczarowanie po drugim?-

- Wiesz dobrze, że nie chcę za Ciebie wychodzić! Dopóki mnie nie przekonasz, że kogoś…kogoś takiego jak Ty…-

- Czyli kogo?- brunet przerwał jej w połowie zdania. Pierwszy raz, stojąc przy nim, czuła strach, wilgotne krople potu spływały po ramionach skrytych pod rękawami kimona.

- Kogoś…tak…ograniczonego…- wydukała garstką sił.

- Nie osądzaj innych, jeśli sama nie potrafisz zauważyć swoich błędów, Yoruhime.-

- Ale ja…-

- Widzę Cię na obiedzie, Karakuri.- mruknął, nie zmieniając ani na chwilę tonu głosu. I ta jego cecha wkurzała Yoruhime. Ta cała otoczka ignorancji, którą ukazywał przez swą mowę, czyny, mimikę. Eri by to pewnie określiła od razu, iż „ten typ tak ma”. I tu pojawiał się trzeci problem: kusił ją ten „typ”. Z każdą chwilą pragnęła dotknąć jego ust swymi wargami, wtopić się w nie i zasmakować ich słodyczy. Chciała gładzić jego włosy, pachnące jak wiśniowy sad na wiosnę, kiedy sakura wypuszczała kwiaty...Czuć jego męskie, silne dłonie na jej tali...

- Karakuri-dono, proszę iść na obiad…- Kagami wyrwała ją z zadumań, wywołując falę cichych przekleństw w głowie dziewczyny.

- Ah…faktycznie, już idę. Dziękuję, Kagami.- mruknęła, udając się do jadalni. Przez parę chwil jej umysł oczyszczał się z nieczystych pragnień, jakby żałowała sama przed sobą, że tak myślała. Skupienie na tym doprowadziło nagle, iż sandał na jej stopie zaczepił się o fragment kimono, ciągnąc ją za sobą do przodu. I to tuż przed wejściem do komnaty, gdzie czekali na nią Byakuya i Rukia.

- Yoruhime-dono, nic Ci nie jest?- spytała z troską młodsza Kuchiki, gdy Moon usiadła przy stoliku.

- Nie…na szczęście nie…możemy już jeść.- odpowiedziała speszona, nie wiedząc jak ostatecznie głowa rodu zareaguje na tak karygodną, zapewne, pomyłkę.- Itadakimasu…- wyszeptała.

- Itadakimasu…- zawtórowało jej rodzeństwo. Posiłek przebiegał wyjątkowo spokojnie, lecz w pewnej chwili, Moon poczuła się jakby była obserwowana przez ową dwójkę od początku obiadu. Nagle zrozumiała o co im chodziło. Kimono, a konkretnie część na jej piersi, odsłaniała intymne krągłości ciała, w małym stopniu, ale jednak. Mózg i serce w tej chwili znowu zaczęły pracować razem. Przed jej oczami ukazał się Byakuya, tulący ja mocno do siebie, całujący jej spragnione usta niemiłosiernie. Jego dłonie wpełzły pod szatę młodej szlachcianki, pieszcząc piersi, skryte pod nią dokładnie. Oddech stawał się szybszy, z każdą chwilą gdy owe pieszczoty nabierały na intensywności. Nie potrafiła go powstrzymać i po sekundzie, obi goszczące na jej talii, opadło delikatnie na podłogę. Kuchiki tylko czekał na taką okazje, ściągając z niej resztę okrycia. Jej drżące od podniecenia ciało, teraz odarte z wszelkich tajemnic, poruszało się rytmicznie przy każdym następnym oddechu, pełnym rozkoszy. Obie dłonie mężczyzny wygodnie usadowiły się na „pagórkach”, drażniąc „szczyty” owych opuszkami palców. Yoru zaś, jakby na oślep, szukała dostępu do bioder kochanka, aż wreszcie trafiła na charakterystyczną twardość jego męskości. Nie umiała walczyć z ochotą dopieszczenia bruneta, czemu towarzyszyło wpuszczenie języka do jego ust i złączenia się z jego. Pisnęła cicho, gdy jedna z dłoni Byakuyi sięgnęła do jej nietkniętego przez nikogo wcześniej, łona. Nie potrzebowała protestów, było to silniejsze niż zamknięta w głowie i rozumie wola….

- Yoruhime-dono, dlaczego jesteś tak czerwona na twarzy…?- usłyszała gdzieś w tle głos Rukii…

- Nie teraz, Rukia-dono…nie przerywaj mi…-

- Ale Ty…zachowujesz się dziwnie…- przez mózg Yoruhime przeszedł impuls. Ocknęła się, siedziała przy stoliku, z dłonią pod materiałem kimona, a konkretniej na owych "pagórkach"…

- Gomenasai!- pisnęła głośno Karakuri, wybiegając zawstydzona jak nigdy w życiu. Co ona zrobiła!? Przecież za to zostanie na bank pocięta jak cebula, przez ostrza Senbonzakury. Uciekła na podwórze, biegła przez ogród, nie patrząc na to, czy w kierunku bramy czy nie. Chciała zniknąć jak najdalej sprzed oczu arystokraty.

- Yoruhime-dono! Poczekaj, proszę!- Rukia wybiegła za nią, sprawdzając wcześniej czy nii-sama ją puści.- Nic…złego nie zrobiłaś przecież!-

 - Zrobiłam! I to nieświadomie nawet! Nie zatrzymuj mnie, Kuchiki!- jęknęła gorzko Moon, stając pod bramą posiadłości. Zamkniętą, na dodatek.

- Nii-sama na pewno wybaczy Tobie ten błąd…- próbowała ją pocieszyć brunetka.

- Nie wybaczy! Bo…bo o nim fantazjowałam!- krzyknęła z wyrzutem, chowając twarz w dłoniach, zapłakaną twarzyczkę. Rukia spojrzała na nią zaskoczona. Pierwszy raz słyszała, by ktoś wyobrażał sobie jej brata w takich…sytuacjach.

- Na…naprawdę o nim…?-

- Wiem, jestem bezwstydna, nie powinnam tu była mieszkać…- szepnęła smutna, patrząc na Kuchiki, jakby była katem z wyciągniętą bronią. Żałowała tego, bardzo i przy tej okazji śmierć wydawała się odpowiednią karą. Od tych rozmyśleń „uratowało” ją pukanie do drzwi.

- Kto tam?! – spytała młodsza Kuchiki, podchodząc do odrzwi.

- Karakuri Yakura, przyszedłem odwiedzić Twego brata, Rukia-san.- odpowiedział jej męski, poważny głos ojca Yoruhime…ale tego tylko jej brakowało dzisiaj…

- To proszę wejść, Karakuri-dono, zapraszam.- powiedziała porucznik, stając w otwartej bramie. Yoruhime korzystając z okazji zniknęła im z oczu, kryjąc się na terenie ogrodu.

- A jak moja córka się sprawuje?-

- Yoruhime-dono? Ona…gdzieś tutaj była…- rozejrzała się niepewnie po ogrodzie.

- Była? To gdzie teraz jest?...No trudno, najwyżej później z nią pogadam.- stwierdził spokojnie blondyn, kierując się ku posiadłości. Z oddali, a konkretnie z muru otaczającego rezydencję, pewna „blada twarz” obserwowała całą sytuację, czekając na dogodny moment, by wkroczyć do akcji. Widząc jak pod jej nogami pojawia się Yoruhime, postanowiła działać.

- Hej, Moon, nie wiedziałam, że Ty i Zgred bawicie się w chowanego…-

- Eri? Co Ty tutaj robisz?- spytała zdziwiona Yoruhime, spoglądając w górę, na szeroko uśmiechniętą Kuroi. Szatynka zeskoczyła z ogrodzenia, lądując delikatnie przed arystokratką.

- Ano śledziłam Zgreda, bo ostatnio znikał z dywizji, jak wiem. A tu okazuje się, że przychodzi do Lodówy. Czyżby…romansik?- odpowiedziała jej, akcentując ostatnie pytanie chichotem.

- D…daj spokój! Może jest dziwny, ale nie jest…woli kobiety przecież!- wzdrygnęła się Moon, nieco oburzona. Nigdy by nie posądziła ojca o coś takiego, temu tak szybko jak o tym usłyszała, próbowała wyrzucić ową myśl z głowy.

- Spokojnie. Żartuję tylko, nawet Hentai-taichou nie jest takim zboczeńcem…tak myślę. No to czemu się ukrywasz, Moon?- Eri wróciła jakby nigdy nic do poprzedniego pytania.

- Dlatego, że…miałam fantazje o Kuchiki’m i jeśli ojciec by się o tym dowiedział, miałabym problem. I tak już moja pozycja na liście śmierci Byakuyi jest utwierdzona, bo robiłam to podczas obiadu…co prawda nieświadomie! Ale jednak…i temu się ukrywam.-

- No masz odwagę, dziewczyno!- w głosie Eri dało się wyczuć pochwałę, co wywołało rumieńce na policzkach szlachcianki.- Ale przyznam, że Hentai jednak potrafi być…taki…ciepły…- pochwała zmieniła się po chwili w rozmarzenie.

-Jak to ciepły, w jakim sensie?- dopytywała się Hime, nie wierząc w to, co słyszała.

- Co?...Nie ważne! Nie jest ciepły, to taka sama Lodówa jak Kuchiki! Nawet gorszy!- odchrząknęła się, próbując wypluć swoje słowa.

- Eri…czy Tobie przypadkiem nie podoba się mój ojciec?-

- On? W życiu, nigdy mi się nie spodoba! To głupi, zboczony i bezduszny facet! Taki jak wielu innych!- oburzyła się Kuroi, czując w środku, że jednak oszukuje siebie, choć nie powinna tak czuć. Ale odkąd pierwszy raz ją przytulił, nawet nie będąc do końca świadomy tego…- Nie! Nie rozmawiajmy już o tym! A teraz chodźmy zobaczyć co ze Zgredem i Lodówą…- mruknęła nieco uspokojona Shi-chan, snując się wśród krzewów niczym szpieg. Yoruhime, nieco sceptyczna co do pomysłu przyjaciółki, ruszyła za nią…

*

Yakura nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał od Byakuyi. Jego córka coraz bardziej próbowała ośmieszyć i upokorzyć przyszłego narzeczonego, i to aż tak, że powoli nie panowała nad tym wszystkim. Nie spodziewał się tego, nie po niej.

- Powinieneś utemperować Yoruhime.- stwierdził doradczo Byakuya, spoglądając na zszokowanego przyjaciela.

- Coraz bardziej przestaję w to wierzyć, że tak się da, Kuchiki. Tylko nie wiem po kim ona ma ten buntowniczy charakter. Ani Mizuka, ani ja nie przejawialiśmy takich zachowań.-

- Zapomniałeś o pewnej sprawie.-

- O czym? Ah, tak, nie musisz mi przypominać, że po śmierci Mizuki opuściłem Gotei 13, obwiniając je za tą tragedię…- odpowiedział mu Yakura, kiedy ból po stracie najukochańszej osoby w jego życiu na nowo wbił się w serce arystokraty. Rozważania przerwał nagle odgłos łamania się drzwi do pokoju…

*

- Czyli się pochwalił Zgredowi…- szepnęła Eri, obserwując z ukrycia rozmowę dwóch kapitanów, wraz z Yoruhime za swoimi plecami.

- Temperować? Mnie? No chyba go pogięło. Nie będę taka jak on chce…-

- Ale czekaj…Zgred był kiedyś w Gotei? Wiedziałaś o tym, Moon?- spytała zdziwiona Eri, słysząc o tym, że Yakura opuścił Trzynaście Dywizji.

- No raczej…był. Po śmierci matki, ale nigdy nie mówił czemu...Ej, nie blokuj mi widoku!-

- A ja to co?! Też chcę posłu…- przepychanka między dziewczynami nie mogła się skończyć inaczej, niż zdemaskowaniem. Kłócąc się, obie poleciały na drzwi do pokoju, wyłamując je. Moon jakoś złapała równowagę, ale Kuroi, nie mogąc stanąć w miejscu, podskakiwała na jednej nodze, w kierunku Yakury, kończąc swoje popisy lądowaniem w ramionach zarówno zaskoczonego, jak i wściekłego kapitana 5tej Dywizji.

- Oha…yo, Yakura?- szepnęła zakłopotana, próbując ukryć to pod szerokim uśmieszkiem.

- Shi-chan,  możesz mi wytłumaczyć co Ty tutaj robisz?-

- Ja? Co ja tutaj robię, tak?- ciągnęła dalej, udając niewinną.

- Nie karz mi powtarzać pytania…-

- Straż…- Byakuya był gotów wydać rozkaz pojmania intruza, kiedy Karakuri gestem ręki wstrzymał go.

- Masz pięć minut by wszystko wyjaśnić, inaczej nie zawaham się poprosić Byakuyi o pomoc. Ty też, Yoruhime. Jeśli myślisz, że Ci daruję, tylko dlatego, że tu mieszkasz, to się mylisz.-

- No bo ja…ja chciałam…jeśli chodzi o obiad to był tylko głupi wypadek! Ale jeśli Kuchiki tak bardzo pragnie mnie ukarać, to niech mnie pokroi swoim Zan’em. A Ty jak zwykle, tatuśku, jesteś zgorzkniałym zgredem! Dobrze Ci tak, że matka postanowiła „odejść”, na jej miejscu też bym nie wytrzymała takiego marudy!...Ups…ja to powiedziałam na głos, prawda…?- chwilowe wzburzenie zmieniło się, jak w kalejdoskopie, najpierw w zakłopotanie, potem we wstyd. Karakuri wypuścił z rąk podopieczną i nic nie mówiąc, opuścił salę.- Ale ja…nie chciałam…!-

- Chyba już tego nie chce słuchać, Moon…- wtrąciła skołowana Eri. Yoru pierwszy raz żałowała, że obraziła ojca…o jeden raz za dużo…



~To be continued,