sobota, 1 czerwca 2013

~Rozdział XVII "Rozmowy znane i nieznane".

Witam wszystkich:D! Po taaak długim czasie w końcu daję wam rozdział!:D I to z okazji Dnia Dziecka:3 Wybaczcie, że tyle to trwało, ale praca licencjacka zabija kreatywność nieco x3 Ale czytajcie, a niedługo nowy rozdział, bo teraz z górki pójdzie:3

Atmosfera w jadalni była tak gęsta, że można było nożem kroić. Niefortunna wypowiedź Yoru nie dość, że zraniła blondyna, to wprawiła w małe zdumienie samego Byakuyę. Eri czuła się równie zaskoczona, ale po raz pierwszy było jej żal Zgreda. Tak przykre słowa usłyszeć od własnej ...Młody kapitan nigdy by nie pomyślał, że Moon mogłaby takie wypowiedzieć. Kuroi powoli zaczęła się wycofywać z pomieszczenia, chcąc jak najszybciej zniknąć z oczu Kuchiki'ego. Po chwili dołączyła do niej sama Yoruhime. Byakuya nie podążył za nimi, pozwalając im zniknąć z jego oczu.
- No to teraz przesadziłyśmy, Eri... - jęknęła brunetka, patrząc na Kuroi wściekłym wzrokiem.
- To nie moja wina, że Zgred tak zareagował! Facet po prostu jest przewrażliwiony. -
- A kto mnie ciągał po ogrodzie? Ty, Eri, ty! I żałuję, że dałam się w to wmieszać.- marudziła Moon, próbując jakoś zrozumieć reakcję ojca. W takim gniewie nigdy go nie widziała, mimo że na twarzy był spokojny. Zawsze taki był. Twarz jego była niczym głaz, nieskalany uczuciami. No, może kiedyś uśmiechał się, ale teraz to był zupełnie inny facet. Z rozmyśleń wyrwała biegnąca praktycznie naprzeciwko jej Rukia.
- Yoruhime-dono, proszę uwa...- młodsza Kuchiki nie zdążyła dokończyć. Obie wpadły na siebie, lądując na dywanie z hukiem.
- Ałała...Rukia-dono, uważaj jak chodzisz.- jęknęła Moon, ocierając obolałe czoło, obwiniając o zderzenie samą porucznik.
- To Twoja wina, że nie patrzysz jak idziesz!-
- I co, zamierzacie tak na siebie wrzeszczeć?- wtrąciła Eri, pochodząc do nich spokojnym krokiem. Mimo biegła przed Moon, cofnęła się by sprawdzić co się stało na korytarzu. Rukia spojrzała na zdziwioną Kuroi.
- Ty jesteś ta cała Kuroi Eri?- spytała niepewnie. Wiele słyszała o niej, ale pierwszy raz widziała tak bladą dziewczynę. Porównując do Sode no Shirayuki, Zanpakutou wydawała się być znacznie ciemniejszej karnacji niż podopieczna Karakuri'ego.
- A co, Zgred nie opowiadał o mnie mniejszej Lodówie? Dziwna sprawa, myślałam, że jestem powszechnie znana w Seireitei.- Eri odpowiedziała jej ze znaną sobie złośliwością.
- Lodówa?! Jak śmiesz obrażać mojego brata?!- wzburzyła się Kuchiki, sięgając po tsubę swojej katany.
- Rukia-dono, uspokój się ona zawsze jest taka....- Moon próbowała uspokoić arystokratkę, ale jej próby wydawały się nieefektowne. Nagle czyjaś dłoń zatrzymała ją.
- Nii-sama? - Rukia spytała zaskoczona, patrząc za siebie. Tuż za jej plecami stał Byakuya, wyjątkowo spokojny, pomimo ostatnich wydarzeń.
- Zostaw je.odpowiedział jej chłodno arystokrata, obdarowując ją, Eri i Moon spojrzeniem.
- Ale ona obraziła Ciebie, Nii-sama!?-
- Jeśli tylko tak potrafi, to jej problem.- mruknął Kuchiki, zawracając ku salonowi. Rukia podążyła za nim, nie chowając jednak irytacji zachowaniem Kuroi.
*
Yakura był pewny jeden rzeczy co do swojej córki: nie rozumiał jej. Nie potrafił pojąć jej toku myślenia. Czym się kierowała we wszystkich złośliwościach wymierzonych przeciw niemu? Może chciała pokazać mu, że jest tak kiepskim ojcem, tylko jest wart obelg? Potrafił jednak je przetrzymać. Wiedział, że nie był ideałem, ale zrobił to, co zrobił aby jego córka była bezpieczna. Zwłaszcza, że niebezpieczeństwo ze strony jego brata...
- Mizuka-sama nie byłaby szczęśliwa słysząc to, co powiedziała jej córka, zwłaszcza na temat waszego małżeństwa, otou-san.- spokojny, kojący głos Soramusume wybudził szlachcica z rozmyśleń.
- Mizuka nie poznałaby w ogóle swojej córki. Ze spokojnej dziewczynki wyrosła nadąsana pannica, która tylko jęczy.- szlachcic nie ukrywał irytacji.
- Może to wpływ Świata Żywych tak ją zmienił?- spytała zatroskana blondynka.
- A co miałem zrobić? Zamknąć ją w bunkrze i czekać aż wszystko minie? Takeshi i tak by znalazł ją, pomimo kryjówki!-
- Otou-san...nie unoś się gniewem, nie tutaj.- Sora wtuliła się mocniej w plecy właściciela. Yakura w końcu spotulniał, jak pies po nieprzerwanym szczekaniu.- Bardziej mnie martwi Shi-chan. Nie uważasz, że opieka nad nią jest ponad Twoje siły?-
- Najwyraźniej mam zbyt dobre serce, sam wiem co to nędza. Tyle lat w Rukongai, tyle przeżytych lat z Kamini...żałuję, że obie tam się udały...- Karakuri spuścił twarz w dół, twarz zasmuconą, choć na pierwszy rzut oka nie było tego widać.
- Ja również tęsknię za Soramusuko...braciszek zawsze mi towarzyszył, tak jak pani Kamini Tobie.-
- Wiem o tym, Sora-chan, doskonale o tym wiem. A Eri...zaczynam mieć przeczucie, że skądś ją znam, tylko nie wiem skąd.-
- Jej reiatsu...przypomina to, które posiadał tamten Pusty. Ten co JE zabił.-
- Myślisz, że powinienem ją jakąś ukarać za te wtargnięcie?-
- Mam nawet pomysł, otou-san, ale...-
- Ale co takiego, Sora?- dopowiedział pytaniem Yakura.
- Jutro idziesz do Świata Ludzi, prawda? W tym czasie moglibyśmy użyć lalki z Drugiego
Oddziału. Tą, która materializuje Zanpakutou, pamiętasz jak Yoruichi-san mówiła o niej?-
- Tak, pamiętam.-
- To jutro masz zajęcia z Kendou. Mógłbyś normalne odwołać, a ja bym zajęła się Kuroi.- mówiąc to, buźkę Sory zapełnił złośliwy uśmiech. Ale w tym momencie nie tylko ona się uśmiechała.
*
Eri niepewnym krokiem weszła do sali ćwiczeniowej kendou. Zjawiła się tam, gdyż Zgred postanowił tak ukarać, prywatnymi korepetycjami. Kuroi spodziewała się, że zajęcia te nie będą jednak czymś łatwym. Karakuri, nie patrząc na jego charakter, był silnym mężczyzną. Ba, przecież to kapitan! Jakież było jej zdziwienie, kiedy na środku maty treningowej stała, odwrócona do niej plecami jednak, kobieta. Niezbyt wysoka, praktycznie dorównywała wzrostem Shi-chan, ale już sama jej obecność wprowadzała do żywiołowego serca Eri uczucie, przypominające lęk. Milczała, trzymając pewnie w ręce bokken. Ręce osłoniętej czarną, bogato zdobioną rękawicą z naramiennikiem, kryjącym pod sobą równie ciemny materiał. Obie kończyny nieznajomej były tak odziane. Ona sama zaś stała, okryta podobnej barwy płaszczem, którego materiał sztywniał, idąc dalej ku nogom. Na końcu jego wyszyte były wzory, przypominające nachodzące na siebie węzły, jeden idący od drugiego, wplątując się w kolejny.
- Kim Ty jesteś? Gdzie jest Zgred?!- jakby słowoZgredbyło zaczepką, kobieta odwróciła się. Teraz Eri widziała w pełnej krasie. Reszta ubioru była czarna jak noc. Wysokie buty, w których miejscu łydek było widać sznurki, odkrywające skórę. Pod płaszczem spódnica, z widocznymi piorunami na niej, te zaś pulsowały energicznie, jak żywe. Na niej zaś coś, co przypominało płytę od zbroi, chroniąc newralgiczne miejsca na ciele. Pierś była zaś skryta pod kamizelką, z dekoltem odsłoniętym na środku, w polu będącym jakby bryłą geometryczną. Głowę zaś, będącejdomemdla długich praktycznie do kolan, podchodzących pod platynę włosów, zdobił diadem, którego ciemny klejnot szczelnie był wtopiony w biżuterię, leżącą na czole.
- Otou-san nie mówił Ci, że nie ładnie jest przezywać innych? - odpowiedziała spokojnym, stonowanym głosem, dziewczyna. Jej soczyste jak śliwka oczy spoglądały w kierunkubladej towarzyszki miejsca i czasu.
- Otou-san? Czyżby pan kapitan miał kolejną córę? Co, może teraz nieślubną?!- zażartowała Eri, nie wiedząc jednak, popełnia kolejny błąd, wliczając obrazę Yakury.
- Karakuri-otou-san ma już jedną córkę. Mimo to, Yoruhime-dono wciąż rani ojca. Ja jestem jego córką, ale tylko wtedy, kiedy jest u siebie, w swoim świecie.-
- W swoim...świecie? - powtórzyła zdziwiona Eri. Coś jej świtało po głowie. Coś, czego dowiedziała się na zajęciach... Z czego to było? Zanjutsu? Tak, pamiętała już. Instruktor mówił o tym, że każdy Shinigami, który posiadł swojego Zanpakutou, potrafi komunikować się z nim poprzez Zanjin, może spotkać go we własnym, wewnętrznym świecie.- Czekaj...Ty nie jesteś przypadkiem...?-
- Zgadłaś, Kuroi. Jestem Soramusume, Zanpakutou Karakuri Yakury. Powierniczka jego smutków, radości i mocy. - odpowiedziała stanowczo Platyna, gdyż takie karykaturalne imię nasunęło się Kuroi do jej rudo brązowej czupryny. Po chwili salę otoczył długi, iskrzący się piorun, blokując ewentualną drogę ucieczki.
- I TY masz mnie uczyć? Kendou? Nie, ja podziękuję. Jeśli Zgred jest taki tchórzliwy, aby...- nie dokończyła wypowiedzi, gdyż pod jej szyją zagościł jeden z końców bokkena.
- Nigdy więcej nie nazywaj tak mojego pana, w mojej obecności...- cała słodycz, płynąca z wyglądu dziewczyny, prysnęła. Eri przez małą, krótką chwilę bała się. Bała się Soramusume, zwłaszcza, że słyszała o zdolnościach owej Zanpakutou.
- Ej, uspokój się. Nie będę już tak nazywać jego....- dodając po chwili w myślach „...nie przy Tobie, jędzo”.
- Obyś dotrzymała słowa, Kuroi. A teraz...czas na praktyki kendou. Bokken już masz, jak widzę.-
- Tak! I to nie jest zwykły bokken, to Badylek! Mój towarzysz od wielu lat, dzięki niemu skopałam wiele „męskich” tyłków, więc taka damulka jak Ty to małe wyzwanie.-
- Za chwilę się przekonamy, „Shi-chan”.- rzuciła pogardliwie Sora, ukazując złośliwy uśmiech na ustach.
- Ja mam IMIĘ, kobieto!- krzyknęła Eri, przechodząc do odpowiedzi w postaci ataku na Sorę. Po sali przeszedł odgłos uderzenia drewien...
*
Sven miał dość. Miał wyraźnie dość ciągłego zamęczania ze strony Serek i Marv, które prosiły o żelki oraz vodkę, jakby był jakimś cudotwórcą-magiem.
- Nie mam żelek! Ile razy mam to powtarzać, że nie mam przy sobie tych „rarytasów”?! Dawno nie byłem w świecie ludzi, więc skąd miałem je wziąć?!-
- Ale Sveniu...- jęczała Serek, udając przed nim cierpienie.- Ja bez żelek długo nie pożyję...-
- I tak my to dusze, Serek. Nie żyjemy od dawna...- dodała Marv, sprawdzając na wszelki wypadek czy w butelce po trunku nie ma przypadkiem ostatniej kropelki.
- Nie zmienia to faktu, że żelek pragnę...mocno, ponad wszystko. Mogę nawet pozostać taka, bez przemiany, ale dajcie mi ŻELKI!-
- Kobieto! Zachowujesz się jak na głodzie, aż mnie uszy bolą. -warknął Grimmjow, próbując iść obok Svena, ignorując resztę.
- Bo jestem na głodzie, Grimmuś! Poza tym nie pozwoliłam siebie obrażać, pamiętasz?!-
- A Ty od kiedy mnie tak nazywasz, mała?!-
- Odkąd jesteś MOIM kotem, gdy Ciebie adoptowałam.- stwierdziła pewnie kocica, nie odrywając zacieszu z pyszczka.
- Możecie oboje się zamknąć? Jeśli moja wyprawa do Świata Żywych sprawi, że będę miał ciszę, to poczekajcie...- Sven wystał przed siebie dłoń, w powietrzu ukazała się, początkowo niewyraźna Garganta.- Postarajcie się nie powybijać siebie nawzajem nim nie wrócę, dobrze? Zwłaszcza to się tyczy Ciebie, Grimmjow.-
- Gościu, prędzej ja z nimi padnę niż któraś zginie od ostrza Pantery.-
- Cieszy mnie Twoja zgoda, Grimmjow. Do zobaczenia niedługo...- mruknął jeszcze Sven, nim paszcza Garganty nie zamknęła się na nim. Ruszał do świata ludzi
*
Czujniki i konsole w Dwunastej Dywizji wariowały. Rin ledwo wyrabiał się z pracą, a nagły alarm tylko pogarszał jego sytuację.
- Rin, czemu nie mówisz mi na bieżąco o tym, co się dzieje?! Podobno wykryliście Arrancara w Świecie Żywych!- Hiyosu podekscytowany, jednocześnie zaskoczony analizował sektor, w którym odkryto sygnał.
- T...to nie moja wina, wszystko czegoś chcą ciągle, Hiyosu-san!- chłopczyna próbował się tłumaczyć.
- Mamy jakiegoś kapitana w pobliżu?-
- Kapitan Karakuri podobno dzisiaj rano przybył, ale nie mamy z nim bezpośredniego kontaktu!-
- Jak zwykle...Miejmy nadzieję, że jednak sam wyczuł tego skurczybyka.-
Sven stał w powietrzu, wysoko ponad drzewami w parku miejskim Karakury. To tutaj zwykle przychodził po zakupy, jednak zazwyczaj robił to w nocy. A teraz, wyjątkowo przybył w dzień. Ale jeśli dwie „damy” proszą o zakupy, to urazą obyczajów byłoby odmówić. Dzisiejsza wyprawa zaś zapowiadała się kusząco...


~To be continued