niedziela, 24 kwietnia 2016

~Rozdział XXII "Czyżby zakochała się pani, Maryv-san?"

No, panie i panowie! Jest, rozdział! :D Krótki na razie, ale niech się rozkręcę jeszcze :3
Szok i niedowierzanie. Oba odczucia wryły się w umysł Yakury, odkąd kilka tygodni temu przeżył walkę z blond Arrancarem. Jednak najgorszy z tego wszystkiego był finał. W dniu refleksji nad Mizuką, istota z wrogiej rasy pocałowała go. Bez namysłu, bez jakiegokolwiek zahamowania. Zignorowałby ten fakt, gdyby nie jego "ukochana" córka, grająca rolę przypominajki od czasu tamtej "tragedii". Yoruhime nie tylko obwiniała go o śmierć matki, ale regularnie wyrzucała kubeł słownych pomyj. Ba, nawet członkowie 5-tej dywizji wyśmiewali jego zapędy. Po kryjomu, rzecz jasna, bo mało kto miał odwagę otwarcie go oczernić. Atmosfera w koszarach nie skłaniała mimo tego do śmiechu. Próbując zniszczyć wizerunek amanta, Karakuri zarządzał co kilka dni mordercze treningi. Być może uznał, że jeżeli jego podwładni będą wystarczająco wyczerpani z sił, nie będą mieli energii na kolejne docinki.
- Kiedy wreszcie Kapitan da nam odetchnąć?! Od rana nic tylko ćwiczymy dolne i górne uderzenia!- pojękiwania jednego z shinigami zdawały się nie ustępować. Sprawy nie polepszał fakt przyjścia upałów, które potęgowały zmęczenie. Plac treningowy był niczym ślizgawka, wilgotny od potu żołnierzy z 5-tki.
- Nie trzeba było plotkować i żartować z niego, idioci. Nawet mnie zrobiło się jego żal, o dziwo!- złośliwy głos Eri zabrzmiał na placu. Rudowłosa obserwowała trening, siedząc na murku otaczającym plac. Odkąd przekonała Zgreda aby mianował ją, nieoficjalnie oczywiście, asystentką 
w kwestiach zarządzania dywizją, miała pełną swobodę na terenie koszar. Zdziwiło ją tylko to, jak łatwo zgodził się na tą nominację. Naturalną rzeczą byłoby wyrzucenie jej na zbity pysk. Tamtego dnia był wyjątkowo ugodowy.
- Hej, Zgredzie! Jak tam romansowanie z cycatym niedźwiedziem?!- rzuciła głośno, wchodząc do biura. Ledwo powstrzymała wewnętrzny chichot przed ucieczką. Yakura nawet nie spojrzał na nią, siedząc skupionym przy biurku.
- W jakiej sprawie przyszłaś, Kuroi?- odpowiedział beznamiętnie, wciąż trzymając wzrok w dokumentach. Nie miał zamiaru przejmować się jej żartami.
- Zgredzie...zauważyłam, że w koszarach panuje chaos. Odkąd miałeś pojedynek z tą Marvyanaką, Twoi "podopieczni" zaczęli Cię określać casanovą...- Kuroi usiadła na przeciw niego. Nigdy nie widziała go tak skupionego. Czyżby próbował się ukryć pod swoją zasłoną niczym z lodu?
- Będziesz go zatem pilnować. Uczysz się jeszcze, więc nie jesteś pełną Shinigami. Mogę jednak mianować Ciebie moją asystentką. Potraktuj to jako praktyki zawodowe.- w końcu, po raz pierwszy od kilku minut spojrzał na nią. Mimo chłodu na twarzy, widziała smutnego człowieka. Jego oczy nie umiały jej okłamać. Ukrywały wszelką złość, frustrację, smutek jaki w sobie kumulował. Pierwszy raz widziała w nim wrażliwego człowieka, a nie bezdusznego oficera.
- Ale ja...w sumie, o to chciałam Cię prosić, Zgredzie. Nudzę się w Akademii i dodatkowe zajęcie dobrze mi zrobi.- zaczęła się tłumaczyć, chcąc ukryć zaskoczenie.
- Masz nominację. Dobranoc.- skwitował ją krótko, ponownie mając przed oczami raporty. Ten wieczór zmienił jej mniemanie o Zgredzie. Wciąż zasługiwał na ten tytuł, mimo to, ale nie był już taką lodówą jak Kuchiki. A to już zmiana na lepsze.
*
W Hueco Mundo panował dziwny spokój. Miejscowa fauna zdawała się być niewidoczną na tle szarych piasków, zasysających smętne wertepy krainy Pustych. W oddali majaczyły ruiny Las Noches, niegdyś perły w koronie tego miejsca. Widok tańczących płomieni na ognisku dodawał kolorytu i żywotności krajobrazowi. Z dobroci jego ciepła korzystała trójka istot, podwaliny nowej Espady Svena Hevaniero. Zarówno on, jak i Grimmjow ze swoją nową Fraccion, Delimei, zdawali się być zagłębieni w kompletnej ciszy. Dopiero bliższa obserwacja pozwoliłaby ujrzeć gniew na twarzy Cero Espady. Z natury spokojny i cierpliwy, nie potrafił tym razem zdusić w sobie złości na Marvyanakę. Pierwsza myśl, jaka mu przychodziła do głowy to ucieczka jego podopiecznej. Tylko dziwił go fakt, że dokonała tego sama. Widząc zażyłość między nią, a Delimei, wydawać by się mogło, że nie zapomniałaby o swojej przyjaciółce. Próbował wymusić informacje od kocicy, jednak ta milczała jak zaklęta. „Ironia, wobec siebie są lojalne, ale szacunku do mnie w ogóle nie mają”, narzekał bezgłośnie Sven. Zaskoczenie zastąpiło irytację w chwili, kiedy na szarym niebie ukazała się groteskowa brama Garganty. Niedźwiedzica wróciła.
- Marvy!- Delimei zerwała się z piasku i pierwsza pobiegła w kierunku towarzyszki. Ta zaś, wyczerpana i rozgrzana z emocji, niepewnym krokiem zeszła na nierówną powierzchnię pustyni.
- Daj mi odpocząć, dobra? Wystarczy, że za parę chwil dostanę porządny ochrzan ze strony szefa.- oznajmiła Marvyanaka jękliwym tonem. Nie myliła się. Sven dołączył do kocicy, posyłając wymowne spojrzenie ku blondynce. Mimo, że znała go dosyć krótko, nigdy nie widziała tyle złości i zawodu w jego oczach, jak teraz. Potrzebowała jednak chwili wytchnienia. To, co poczuła w ogrodzie Karakuri było...nieziemskie. Jedynym problemem było to, czy powinna coś takiego czuć. Niczym prawdziwa niedźwiedzica z chcicą, pragnęła dotyku Yakury. Skoro tak, to czemu się wycofała? Pomijając fakt, że jakaś nieznana dziewczyna ich przyłapała, nie miała ochoty uciekać. Nie miała najmniejszej ochoty…
- Gdzieś Ty się podziewała?! Słucham?!- krzyknął wzburzony Sven, aby po chwili głębokiego oddechu, uspokoić się.
- W Seireitei, towarzyszu...A nie mogłam tam iść?- zapytała prześmiewczo, pokazując mu obraźliwie język.
- Gdybyś mogła, to dawno bym tam posłał Twój głupi tyłek. Zapomniałaś chyba o kilku ważnych rzeczach, „Marvy”. Po pierwsze: nie jesteś tu szefową. Po drugie: dopiero od niedawna jesteś Fraccion, Arrancarem. Myślisz, że jesteś wystarczająco silna by zabić choćby porucznika?!- można było usłyszeć wymuszoną troskę w jego głosie. Tak naprawdę miał to gdzieś czy Marvyanaka by przeżyła spotkanie z shinigami. Jednak utrata Arrancara osłabiłaby jego nową Espadę, pozycję. Grimmjow również miał Fraccion, ale nie Arrancara. Równie dobrze mógłby ją pożreć z nudów, a i tak mało co by stracił.
- Daj se siana, Hevaniero! Jeżeli cizia chciała się zabawić- jej wybór. Koniec końców, sam kiedyś zaatakowałem Karakurę. Co prawda, straciłem po tym rękę, ale było warto!- wtrącił się dawny Szósty. Na samo wspomnienie o Kurosakim dostawał kręćka. Jakby myśl, że mógłby go jeszcze ponownie spotkać, dodawała mu wigoru.
- Stul pysk, Grimmjow. To ja tu wydaję rozkazy i decyduję o tym, kto może opuszczać Hueco Mundo. Następnym razem nie będę się przejmował jej zgonem, jeżeli ucieknie. Skoro to jej „wybór”, to niech nie oczekuje ode mnie wieńca pogrzebowego.-skwitował, odwracając od nich wzrok. W głowie miał kolejny plan, pomysł kolejnego rozszerzenia Espady. Mimo tego, słowa Svena nie obchodziły Niedźwiedzicy w jakikolwiek sposób. Miała dosyć wrażeń jak na jeden dzień i reprymendy Hevaniero nic już nie zmienią. Chciała tylko odpocząć, zanurzyć się w marzeniach...Pięknych, lecz w nie realnych marzeniach.
*
Amok i chaos panowały w laboratoriach Dwunastej Dywizji Gotei. Pierwszy raz od czasu walk w Hueco Mundo na terenie Soul Society pojawił się Arrancar. Słaby, o dosyć niskim poziomie reiatsu, ale jednak. Wróg przedarł się do siedziby shinigami. Początkowo winę zwalano na słabej jakości bariery, które nie pozwalały na otwieranie bram Senkaimon w dowolnym miejscu. Ale Garganta była czymś zupełnie innym, niż bramy używane przez kapitanów bądź oficerów polowych. Kapitan Kurotsuchi Mayuri szybkim krokiem przemieszczał się między poszczególnymi salami. Sporych rozmiarów czytniki i monitory ukazywały setki statystyk, w których tylko on się odnajdował. No, może również jego pracownicy. Jego głowę zaprzątała jednak rewolucyjna myśl. Prowokacja. Skoro słaby Arrancar może się zjawić w Soul Society bez większych przeszkód, czemu by go nie pojmać? Byłby idealnym materiałem do badań, w porównaniu do tego co sprowadził ze świata Pustych.
- Rin! Gdzie są wyniki analizy pozostałości reiatsu Garganty?!- ryknął do wystraszonego oficera, który z wrażenia upuścił kilka skoroszytów.
- J-już do pana idą, kapitanie!-
- Łamaga...Gdyby nie to, że potrzebuję ludzi przy nowym projekcie, już bym was wszystkich zwolnił, w najlepszym wypadku.- mruknął poirytowany, by po chwili wziąć do rąk obszerny raport, którego zażądał.- Świetnie...gdyby odtworzyć tę Gargantę…Nemu! Idziesz ze mną, mamy sporo pracy!- krzyknął ponownie, ale tym razem jego umalowaną twarz zdobił szaleńczy uśmiech zadowolenia.
- Tak jest, Kurotsuchi-sama. Pragnę wspomnieć, iż kapitan Karakuri prosił o spotkanie.- przemówiła porucznik 12tki, niczym zaprogramowany robot.
- Yakura, tak? Może w końcu zgodził się na badanie okulistyczne…- wyszeptał naukowiec, a uśmiech nie tylko zagościł na jego ustach, jak i w głowie.
- Próbuj dalej, Kurotsuchi. Chcę wiedzieć...skąd przyszła ta Arrancar. I tym razem, pozbyć się jej przy pierwszej okazji…-

~To be continued

czwartek, 14 kwietnia 2016

Wracam!

Witam, tych którzy tutaj kiedyś przychodzili. I może wrócą :) Oznajmiam, iż wracam do pisania. Rozdział się tworzy. Powoli, ale skutecznie :) Czekajcie zatem! :D

środa, 15 października 2014

~Rozdział XXI "Wojna i miłość zawsze szły w parze."

Tak, w końcu mam rozdział kolejny! Tym razem zobaczycie jak to jest, że człowiek może jednocześnie kochać, jak i nienawidzić. Rozdział specjalnie dedykuję Marv, gdyż jej OC pojawia się w pełni w końcu :D

Mogłoby się wydawać, że powrót do Soul Society ukoi nieco potargany umysł Yakury. Po tym, co zobaczył w Świecie Żywych, wiara w jego ochronę przed iluzjami zdawała się być bezużyteczna. Przez lata żył w świadomości, że heterochromia
z którą się urodził, będzie go chronić nie tylko przed hipnozą Aizena, jak i zarówno przed pomniejszymi sztuczkami. Dzięki niej jako jeden z niewielu uwierzył słowu Urahary i pomógł mu uciec do Świata Żywych. A dzisiaj? Nieznany mu dotychczas Arrancar wyprowadził go w pole, nie dając nawet po sobie znać kiedy to zrobił. Eri wylądowała w szpitalu, poturbowana atakiem i bezwładnym upadkiem z wysokości. Rukia kłóciła się na przemian z Ichigo o to, kto powinien zareagować na obecność Svena. Zaś Gotei dwoiło się i troiło, dumając nad tym skąd się pojawił tak silny Arrancar, skoro od czasu inwazji na Hueco Mundo większość Espady i ich sług została wybita, albo ciężko ranna. W największą rozpacz wpadła Soramusume, obwiniająca się o brak odpowiedzialności i niedopilnowanie Kuroi. A wszystko to
w rocznicę śmierci Mizuki...
*
Karakuri przekroczył bramę swej posiadłości. Resztę dnia, który w ogólnym rozrachunku mógł uznać na tragiczny, zamierzał spędzić w kapliczce poświęconej jego żonie. Ale pewna blond włosa dziewczyna, przypadkowo lub nie, miała zniwelować jego plany. Poczuł uderzenie wrogiego reiatsu. Nie minęła chwila, kiedy znalazł się przy kobiecie o niedźwiedzich gabarytach, z uszami i futrem owego drapieżnika na plecach.
- Nie ruszaj się.- szlachcic przyłożył ostrze chłodnej katany do szyi Arrancara. Dziewczyna, nie chcąc wywołać niespodziewanej dekapitacji, poruszała tylko oczyma szukając możliwości manewru.- Kim jesteś i co tu robisz?-
Pytanie idące z ust mężczyzny wywołało u Marvyanaki dreszcze, jakby spadła do basenu z lodem.
- Mam się cieszyć, że jeszcze żyję, czy płakać z powodu lądowania w złym miejscu?- spytała Marvy, próbując rozbawić go w nadziei, że nie zabije jej od razu.
- Wybór należy do Ciebie. Jeżeli potulnie wyśpiewasz wszystko, co chcę wiedzieć, to zastanowię się nad opcją oddania Cię Gotei.-
- Wymagasz od niedźwiedzia ćwierkania. Jeszcze trochę i skowronki będą jeść miód, a jeże balony nadmuchiwać, towarzyszu.- mruknęła sarkastycznie Marv, wykorzystując chwilę zdziwienia kapitana na ucieczkę spod gilotyny. Karakuri, początkowo omamiony poczuciem humoru jego przeciwniczki, skierował katanę w jej stronę. Marv rozejrzała się po miejscu, gdzie trafiła. Wylądowała w bogato ozdobionym kwiatami ogrodzie, przepych wskazywał na wysoką pozycję rodu.
-Szukasz miejsca na swój pochówek?- spytał Yakura, dostrzegając w oczach Marv zaciekawienie.
- Nie, towarzyszu Shinigami. Jesteście...z arystokracji, prawda?-
- Skąd to pytanie? Zresztą, masz dziwny akcent i sposób wymowy jak na Arrancara.-
- Bo widzicie, towarzyszu, byłam kiedyś Rosjanką. I to na dodatek komunistką, a my nie znosimy arystokracji, burżuazji.-
- Zabawne, a niby jesteście też ateistami. Więc jakim cudem stałaś się Pustą i Arrancarem?- obydwoje zaczęli chodzić bokiem w przeciwnych kierunkach, mierząc ku sobie ostrzami. Wyglądało to jak taniec z mieczami, a raczej wstęp do niego.
- Niby tak, ale jestem kim jestem. Co do poprzednich pytań: jestem tu z czystej ciekawości. Widziałam was w walce z towarzyszem Svenem, choć można to było tylko nazwać szopką.-
- Wtargnięcie do Soul Society przez Arrancara grozi mu śmiercią, szczególnie jeśli jest samotnym agresorem.- świst powietrza i trzask stali rozpoczął pierwsze sceny pojedynku. Od tej chwili nie było więcej pytań, tylko wyjątkowo zsynchronizowane ataki pojedynkujących się. Karakuri był szybki, jego ciosy potrafiły zaskoczyć niedoświadczoną dostatecznie Marv. Na jej korzyść przemawiał wzrost i masa, idąca w parze z siłą ramion. Wydawać by się mogło, że jednym uderzeniem umiałaby rozkruszyć delikatną Soramusume. Nagle stało się coś, czego dziewczyna nie przewidziała dotychczas- kidou. Arrancarem była zaledwie parę dni, jak nie godzin. Nie wiedziała jak ma się bronić przed nim.
- Hadou nr 31, Shakkahou!- płomienna kula energii uderzyła w nią, ogłuszając jej zmysły na parę chwil. Ku zdziwieniu Yakury, nie miała jednak poważnych obrażeń, zaledwie kilka sińców. Najwyraźniej niedźwiedzia skóra robiła swoje.
- Khe, khe...to było mocne, towarzyszu! Nigdy wcześniej nie widziałam takiego ataku!- Marv, jakby podkręcona bardziej niż na początku, obrzucała ciosami Karakuri'ego. Szlachcic próbując ją uderzyć, nie dał rady nawet jej drasnąć. Zdawało się, że dostała nagle skrzydeł i nauczyła omijać jego cięcia. Karakuri wkraczał powoli w fazę gniewu, nie tyle co samej irytacji jej obecnością.
- Jakim...cudem nagle wyszłaś poza mój zasięg?- spytał lekko zdyszany, nie opuszczając jednak gardy.
- Widzicie, towarzyszu, takie zabawy w moim rodzinnym kraju były codziennością! Zwłaszcza na weselach! Pan młody ze swatem wyciągali szabelki i do bitki, co tam, że po procentach!- krzyknęła radośnie Marv, czerpiąc przysłowiową radochę z dokuczania arystokracie. W pewnym momencie Yakura złapał ją za kant szaty i przyciągnął do siebie, kierując ostrze na jej brzuch.- Towarzyszu...bo pomyślę, że chcieliście mnie złapać za co innego.- zachichotała, a Karakuri zorientował się, że trzyma ją za fragment dekoltu.
- Nie myśl za dużo, Arrancarze. -otrząsnął się, odpowiadając chłodnie na jej komentarz.
- Towarzyszu, nie ma się czego wstydzić! Sama dobrze wiem jakie mam ciało i jak ono działa na mężczyzn. Więc małe uszczypnięcie tu, niewinne złapanie tam nie robi nikomu krzywdy!-
Tego było za dużo. Nie dość, że kpiła z niego jako arystokraty, hańbiła jego zdolności kapitana, to jeszcze obrażała pośmiertną wierność Mizuce. Poczuł, że Soramusume w końcu się ogarnęła po osobistej porażce i wróciła do Wewnętrznego Świata. Włożył więc rękawice na prawą dłoń i wyciągnął katanę przed siebie.
- Ukołysz do snu, Soramusume!- miecz ze stalowego, stał się niefizycznym. Ostrze idące z tsuby zastąpiła migocząca wiązka światła, jakby wyładowania. Marvy usłyszała w swojej głowie śpiew, coś na melodię kołysanki. Nic dziwnego niby, ale głos kobiecy kazał jej usnąć, zamknąć oczy.
- Co się...dzieje? Czemu słyszę kołysankę?- nie mogąc się poruszyć, dziewczyna stała w miejscu, otwarta na każdy atak ze strony kapitana.
- Poznaj moją Zanpakutou, Soramusume. Nie mogłem korzystać z jej pomocy w walce z Twoim szefem, ale teraz- jak najbardziej. Może Twoje Hiero uchroniło Ciebie przed atakami kidou, lecz przed tym co doświadczysz, nie koniecznie.-
Marvyanaka ledwo zdążyła zareagować, ostry ból przeszył jej skórę i nerwy. Silny ładunek elektryczny unieruchomił ją w stanie agonii. Czuła jak jej wnętrzności płoną od natężenia energii. I kolejne uderzenie, kolejne. Karakuri nie tracił czasu na przerwy między atakami. Marvy wyginała się z piekącego bólu. Zrozumiała, że porwała się na zbyt poważnego przeciwnika, jakim jest kapitan Gotei. Nie miała innego wyjścia, jak samej wyjąć ostrze i uwolnić pełną formę. To o czym wspominał Sven, ostateczne wyjście. Kiedy ból zniknął na parę minut, sięgnęła po tsubę.
- Oho, czyżbyś chciała walczyć? Po takiej nawałnicy elektrycznej, wątpię byś miała siły na jakikolwiek odwet.-
- Nie...doceniacie mnie, towarzyszu Karakuri.- spuściła wzrok i szeptem wypowiedziała formułkę.- Krusz, Ursa.-
Ledwo skończyła ją recytować, ciało dziewczyny z szerokiego barkach i niskiego wzrostem, zmieniło się w wysokie i wyjątkowo umięśnione. Futro zdobiące kark rozprzestrzeniło się na całą powierzchnię ubioru. Zamiast ludzkich palców, u dłoni było widać ostro zakończone pazury. Niedźwiedzie uszy, będące pozostałością maski Pustego, przeobraziły się w łeb drapieżnika, spod którego wygląda twarz niebieskookiej Arrancar. Karakuri nie mógł się otrząsnąć z tego widoku. Przy obecnych gabarytach Marvyanaki, zdawał się być malutki. A Rosjanka nie czekała długo z atakiem. Jeden cios jej łapy wystarczył, aby szlachcic wylądował z hukiem na płocie. Ledwo wstał na nogi, niedźwiedzica była tuż przed nim, uderzając go ponowie. Nieskazitelną dotychczasowo skórę twarzy mężczyzny ozdobiły głębokie szramy.
- No i szto, towarzyszu?! Użyjecie może waszej elektryzującej zabaweczki?! Kiedy skończę z wami, nie będzie czego zbierać.- Fraccion wpadła w szał destrukcyjnej radości. Okładając Karakuri'ego raz za razem, czuła, że jest potężna. Może na tyle potężna, by pokonać samego Svena! Wówczas ona by zajęła jego miejsce, władała Novą Espadą, Grimmjow i Serek byliby na jej rozkazy. Cudna perspektywa, można by pomyśleć. Jej przemiana miała jednak jedną wadę- trwała krótko. Ilość reiatsu pożeranego podczas transformacji, jak i w jej trakcie, powodowała ograniczony zasób energii. Marvy powoli też przypominała sobie cel tej podróży.
- Chciałam...spotkać Ciebie...- wypowiedziawszy te słowa, jej mięśnie zaczęły się kurczyć. Futro, jakby będąc zeszłorocznym i wyżartym przez mole, rozpadało się na strzępy. Niedźwiedzi łebek powracał do dawnej postaci. Koniec końców, powróciła do bycia słabą. Yakura, widząc ten spektakl, powoli podnosił się z ziemi. Obolały, chciał dalej walczyć, ale naleganie Sory zmusiło go do złapania głębszego oddechu. Po chwili zdarzyło się coś nad wyraz niespodziewanego.
- Co Ty robisz, Arrancarze...?- wydukał zdyszany, kiedy ta przyczołgała się do jego stóp. Wyciągnęła ku jemu ręce, jakby po omacku szukając czegoś stabilnego do złapania.
- Chciałam Ciebie spotkać..poznać, nie zabić...-
- O czym Ty...?- nie zdążył dokończyć zdania, kiedy dziewczyna, wbrew wszystkiemu co logiczne się wydawało po tej walce, złożyła swoje usta na jego wargach. Karakuri, jak porażony nie mógł zareagować w jakikolwiek sposób. Nie zauważył nawet córki wchodzącej do zrujnowanego ogrodu.
- Świetnie! Przychodzę Cię odwiedzić- fakt, że raz na ruski miesiąc, a Ty się ślinisz z...Arrancarem?! I to w rocznicę śmierci mamy?!...Miałam rację, nic się nie zmieniłeś!- Yoruhime spojrzała ostatni raz na nich i wybiegła z płaczem. Yakura wypuścił z impetem Marvy ze swoich objęć. Był gotów odciąć jej głowę ponownie, ale zanim cokolwiek zrobił, ta uciekła do Garganty, czerwona jak truskawki w lecie. Karakuri'ego dręczyło już tylko jedno pytanie: „Kiedy ten dzień się skończy wreszcie?”.

~To be continued.

wtorek, 2 września 2014

~Rozdział XX "Wielka ucieczka Niedźwiedzicy".

Wróciłem. Po bardzo długiej przerwie w końcu zebrałem swoją Wenę i napisałem rozdział :D Mam nadzieję, że się spodoba. Nowy wkrótce, mam pomysły :D
*

- Serek, Marvyanaka, mamy sporo do omówienia...apsik!- Sven wezwał do siebie swoje podopieczne. Odkąd wrócił ze Świata Żywych, męczył go niemiłosierny katar, zatkany nos i inne tego typu bolączki. Nie spodziewał się tego, co tam zastanie. Chociaż, jak sam przyznawał, warto było wykiwać tego Shinigami.
- Co się stało, Sveniu? Miałeś wrócić z prowiantem dla nas.- brunetka ledwo się pojawiła przy „szefie”, wróciła do zwyczaju ochrzanu.
- Sytuacja wygląda...znacznie inaczej niż przeczuwałem. Dopóki nie odwołam, macie obie zakaz wychodzenia do Świata Żywych.- rzekł Hevaniero tak sucho jak się tylko dało, nie bacząc na mokry nos.
- Ale...my tam w ogóle nie byłyśmy?- spytała Marv, szukając potwierdzenia u przyjaciółki.- Więc skoro nie byłyśmy...-
- Właśnie! Nigdy nas tam nie wypuszczałeś, więc zakaz się nie liczy! Musiałybyśmy tam się pojawić wcześniej, byś nam mógł dać szlaban. To jak nałożyć dziecku szlaban na komputer, kiedy ten jeszcze nie opuścił salonu.- kocica z dumą w głosie, jak przystało na prawdziwą adwokat ze zdarzenia, przekonywała Svena do ich racji.
- Widzisz, Sven? Taki z Ciebie przywódca stada, jak ze mnie rosyjska primabalerina! Poza tym, powinny się sprawdzić w terenie, w walce...w zewie krwi! Poczuć jak stal ich ostrzy przebija wroga i robi z niego mielonkę...-
- Możesz nam darować takich szczegółów?- Serek przerwała monolog Grimmjowa, przeszywając go zniesmaczonym spojrzeniem.- Jeśli będę potrzebowała rzeźnika, to go zatrudnię. Ty jesteś moim osobistym kotkiem, nie creepypastą na życzenie.-
- Zamknijcie się oboje! Grimmjow- nie zamierzam ich wysyłać dopóki obie nie będą Arrancarami. A zakaz jest po to, abyście nie zginęły w pierwszych minutach od chwili uruchomienia alarmu przez czujniki Shinigami. To źle, że chcę zachować was przy życiu?-
Dziewczyny spojrzały na siebie, zawiedzione podtrzymaniem zakazu przez Hevaniero. Nie mogły mu jednak nie przyznać racji: były za słabe, aby w najbliższym czasie opuszczać Hueco Mundo.
- Więc jaki masz pomysł, szefunciu? Bo jeżeli myślisz, że ja będę tutaj przesiadywać to się mylisz. Widzieliśmy przez gargantę co się stało w Świecie Ludzi. Nigdy nie zapomnę facjaty Kurosaki'ego i jego paniusi.- Grimmjow rozsiadł się na kamieniu, trzymając jakąś jaszczurkę za ogon.
- Kurosaki? Skądś go znam, ale nie mogę sobie przypomnieć...-
- To ten dzieciak, z którym walczył Ulquiorra. Obserwowałem z daleka ich walkę, leżąc poharatanym po ciosie Nnoitry. Zmienił się od tamtego czasu. A ja zamierzam sprawdzić w jakim stopniu!-
- On mnie nie interesuje, kretynie. Prędzej ten kapitan. Kiedy użyłem swojej iluzji, odniosłem wrażenie, że widział ją i specjalnie pozwolił mi na to wszystko. I jego reiatsu... Nie wyczuwałem niczego z początku, dopóki nie pojawiła się ta ruda dziewucha.-
Sven sam do końca nie pojmował tego co się stało tam, w Świecie Żywych. Jedyne, co pamiętał na pewno to chwila pochwycenia rudowłosej, zadania jej rany i stworzenie iluzji w czasie kiedy właściwa osoba była tuż za nim. Schowana w gargancie. Mimo to Karakuri był na niego wściekły, za samą wizję rannej Eri.
- Nie nazywaj mnie kretynem, wypierdku cyklopa! To, że założyłeś swoją własną Espadę, nie oznacza formalnej władzy nad kimkolwiek z nas. Fakt, masz swoje fraccion, ale one i tak są chuchrami. Więc równie dobrze możesz mi oddać władzę, a ja rozkręcę tą imprezę jak trzeba.-
Sven powoli nie wytrzymywał. Wyciągnął schowanego za pasem Angela by zaatakować pyskatego Arrancara. Grimmjow rzucił w jego stronę piaskiem, na co Hevaniero zareagował kaszlem, co spotęgowało katar. Stojące obok dziewczyny, zwłaszcza Serek, zaczęły się z tego śmiać. Blondwłosa fraccion po chwili zamilkła, spuszczając czerwoną twarzyczkę.
- Jak dzieci. A to z nas się tutaj śmiej...Marvy, co Ci się stało?-
Marv nie interesowała bzdurna kłótnia dziecinnych Arrancarów. Jej blond włosą głowę zaprzątał jeden obraz. Karakuri. Nie mogła pojąć co ją tak zaintrygowało w nim, że przez cały czas jak obserwowała z Serkiem walkę Svena z Shinigami, jej oczy skupiły się na tym drugim. A może...Otrząsnęła się, próbując przypomnieć sobie to, co chciała jej przyjaciółka od niej.
- Przepraszam Serek, zamyśliłam się. Mogłabyś mi pomóc w pewnej sprawie? To ważne.- poważna mina Marv mówiła wszystko. Serek nie mogła nie odmówić. Nie swojej najbliższej przyjaciółce.
- Co chcesz zrobić, Marv? Chyba nie zabić Svena, zginęłabyś od razu!-
- No co Ty! Chcę uciec stąd, do Soul Society. Musisz przypilnować mnie, kiedy będę otwierała gargantę i wymyślić jakąś wymówkę na moją nieobecność.-
- A co tam chcesz robić?! Za mało było emocji z pobytem Svena? Poza tym jak pojawisz się tam, to obskoczy Cię cała horda Shinigami!- spytała wyraźnie zaskoczona kocica.
- Zrobisz to czy nie?!- ryknęła Marvyanaka, próbując się uspokoić po dłuższej chwili.
 - Dobra, dobra. Pomogę Ci, tylko nie bądź taka zła. Nigdy nie znałam Cię od tej strony.- jęknęła wystraszona Serek, przygładzając futro.- Daj mi tylko znać, a ja odwrócę jakoś uwagę Svena i Grimmiego.-
Z każdą kolejną chwilą Marv zastanawiała się nad tym, co ma robić gdy znajdzie się w Soul Society. Wrogi teren, zero znajomych miejsc, osób. A ona...Chciała go odnaleźć, to było silniejsze od niej. Walczyła, ale w przegranym pojedynku ze swoim „sercem”, o ile Arrancarzy je mają, można było wątpić. Ale to nie było jej zmartwieniem. Wskoczyła do mrocznego tunelu, biegnąc nie wiedząc gdzie wyjdzie. Lecz nie przejmowała się tym, coś ją pchało do przodu pomimo wizji ewentualnej śmierci. Ale jeśli mogłaby tylko na chwilę...Wyskoczyła przez wyjście garganty. Czy to było Soul Society? Czy on gdzieś był...w pobliżu?
- Nie ruszaj się.- szorstki, niosący śmierć głos dobiegł jej uszu. Zimne ostrze katany drapało bladą szyję. Odwróciła powoli wzrok ku źródłu i zrozumiała, że opuszczenie Hueco Mundo było największym błędem jaki mogła popełnić. Spotkała go, Yakurę. Ale chyba nie tak się wita „gości”...
*
~To be continued...

piątek, 28 lutego 2014

~Rozdział XIX "Nieczysta gra Arrancara".

Witam, witam i o zdrowie pytam:3 Jak zapowiadałem, nowy rozdział. Dalej krótszy, ale wolę w taki sposób się przyzwyczaić do pisania :) Szczególnie dedykuję go Serek, wie ona czemu;)
*
Yakura miał tylko sekundę. Sekundę na to, aby wycofać jakimś cudem wprowadzoną w ruch, płonącą Soramusume. Nawet jemu, panu Zanpakutou, trudno było okiełznać żywioł, którym władała jego „córka”. Szczególnie kiedy śpiewała, a jej głos docierał do uszu wszystkich zebranych, nie tylko Eri.
Kuroi zaś w tej jednej chwili bała się. Cholernie się bała Soramusume, czując tuż przed twarzą jej gryzące iskierki. Dotarło to do niej, że wizerunek jaki przedstawiła na treningu kendou był tylko pojemnikiem, kryjącym prawdziwą moc platynowej dziewczyny. A jej głos, pieśń? Kołysanka...? Nie wystarczył fakt zetknięcia się z zabójczymi wyładowaniami. Sora nie była zaś grzeczną dziewczynką. Kiedy walczyła, robiła to od początku do końca. Nie ważne czy jej, czy też wroga. Jaki byłby najlepszy sposób na pożegnanie oponenta, niż zaśpiewanie mu kołysanki żałobnej? „Śmierci mą towarzyszką, bliskie ci jesteśmy”, zdawała się mówić Sora. Ironia, ktoś by powiedzieć mógł. Tak delikatna istota, o czystym, głębokim głosie. A zarazem tak zabójczym. Sora jednak zatrzymała się, bez jakiejkolwiek ingerencji ze strony „Ojca”.
*
Właśnie na taką okazję czekał Sven. Odepchnął na bok skołowaną i zastygłą w bezruchu Eri, uznając ją za robaka. Jego celem był szlachcic, równie zaskoczony, co jego podwładna. Arrancar chwycił w pasie kapitana za jego szatę i silnym ruchem nogi, odrzucił go w kierunku kamienicy będącej tuż przed nimi. Nagły powrót świadomości zmusił Yakurę do hamowania i uniknięcia zderzenia ze ścianą.
- Brawo, kapitanie. Nie spodziewałem się, że ockniesz się tak szybko. Lepiej byś wyglądał tam na dole, wśród szczątków ściany.- mruknął prześmiewczo Hevaniero, po cichu przeklinając refleks Shinigami.
- Byłoby szkoda zaczynać walkę w taki sposób...Eri, co Ty tutaj robisz?!-
- Z...Zgred? Ja...sama nie wiem jak się tutaj znalazłam..- bąknęła niepewnie Kuroi, lądując na rozdygotanych nogach na ziemi.
- Eri, tak? To biedactwo nazywa się Eri...Jak widzę, niezbyt się lubicie, więc nie będzie problemem jak zrobię TO.- chwilę później Angel, jego katana przebiła na wskroś ciało Shi-chan. Widok krwi, spływającej z kącika ust na policzek był oznaką porażki Yakury. Angel nasiąknięty krwią lśnił miejscami, trzymany w ręku Svena. Ichigo zaś pierwszy raz nie wiedział co ma zrobić, czy wtrącić się do walki.
- Jak...przecież to Eri. Nie mogła tak łatwo zginąć?- pytał sam siebie Karakuri, spoglądając na bezwładne ciało Eri, lecące w dół, ku ulicy. Huk kości uderzających o bruk rozszedł się po okolicy. Yakura ledwo stał. Nie potrafił panować nad swoim gniewem, wstrzymać go przed eksplozją. Liczyło się jedno: posiekać Svena...
- Yakura, wstrzymaj się...- dziwny, męski głos zagościł w uszach kapitana. Przekręcił głowę i szeroko rozwartymi powiekami spojrzał na Kurosaki'ego, próbującego go uspokoić.- Widziałem co ten bydlak zrobił, ale nie możesz dać mu tej satysfakcji ze swojego gniewu. Razem go zaatakujemy...-
- Mam gdzieś Twoje pomysły! Dopóki nie poćwiartuję tego sukinkota, nie mamy o czym gadać!- warknął Yakura, jakby był wilkiem, któremu inny samiec próbował odebrać ofiarę.
- Jesteście przeuroczy, panowie. Pozwólcie jednak, że coś wam pokażę.- ledwo to powiedział, a martwe z pozoru ciało Eri uniosło się do góry, będąc ponownie żywym. Yakura nie wiedział czy to wpływ adrenaliny czy to wszystko było snem. Zobaczył żywą Shi-chan, jakby to co się stało przed chwilą nie miało miejsca.
- Eri?!- udało mu się tylko wykrzyknąć, kiedy skierował na Svena wzrok. Arrancar uśmiechał się szeroko, jak gdyby on i obaj Shinigami byli częścią teatrzyku. Jednocześnie przytulał niemą Kuroi do ramienia, wpatrzoną w jeden punkt.
- Zorientowałem się, że byłem na tyle nie miły, zapominając o poinformowaniu o tym, co potrafię.- wyjął katanę z sayu, Angel błysną nieskalany wcześniej widoczną posoką.- Poznajcie Angela, mojego Zanpakutou. Jego cudowną zdolnością jest...tworzenie iluzji.- Ichigo wzdrygnął się na wspomnienie iluzji. Pamięć o Aizenie obudziła w jego głowie obrazy sprzed kilku lat. Karakuri zaś nie mógł uwierzyć w fakt, że poddał się złudzeniu. Nigdy nie był na nią podatny, ale teraz dał się nabrać jak mały dzieciak.- Kurosaki, muszę Cię jednak ostrzec: moja iluzja nie jest tak infantylna jak Aizena. Zresztą, nawet nic jeszcze nie zrobiłem, a już wpadliście w zakres jej działania. To takie żałosne. Ale teraz, zakończmy te pogaduszki, mam zadanie do wykonania.-
Hevaniero ledwo skończył mówić, a jego ręka zastygła w miejscu, spętana lodowymi kryształami. Lodowaty wiatr sprawiał, że letnie popołudnie zmieniło się w zimowy wieczór.
- Rukia!-
- Powiedz mi, Ichigo, czy to wynika z lenistwa, że ciągle gadasz z wrogiem, zamiast atakować go?- porucznik Kuchiki trzymała wyciągniętą i uwolnioną Sode no Shirayuki przed sobą, wycelowaną bezpośrednio w bok Svena.
- Kolejna Shinigami...? Ile was matka miała, co? Przychodzę w prostym celu, chciałem kupić zwykłe słodycze i alkohol, a wy...?!- nie dokończył.
- Tsugi no Mai: Hakuren!- w kierunku Hevaniero ruszyła lodowa fala, zamrażając go do postaci rzeźby. Pod lśniącą powierzchnią widoczny był grymas zdziwienia na twarzy bruneta.
Oniemiałe ciało Eri nagle zniknęło, rozwiewając się na wietrze niczym popielna kukła.
- Karakuri-taichou, wszystko w porządku?- spytała Rukia, lądując obok zaskoczonego Yakury. Ichigo milczał, czując rozgoryczenie spowodowane wtargnięciem dziewczyny na pole bitwy. Po chwili w mózgu Zastępczego Shinigami pojawiło się wspomnienie walki o podobnym przebiegu.
- Rukia, Yakura, odsuńcie się!- jak na zawołanie, lodowa skorupa Hakuren pękła na miliony kawałków, wypuszczając swego więźnia. Sven stał w powietrzu, trzęsąc się z zimna. Angel drżał w jego dłoni, nie wypadając jednak z uścisku właściciela.
- M...myślałaś, kobieto, że zamkniesz mnie na zawsze w tej lodówce? Niedoczekanie. Kuse, za dużo czasu już straciłem w tej zabitej deskami dziurze. Zabieram słodycze z alkoholem i wracam do domu, tam jest cieplej przynajmniej.- Hevaniero zrobił krok do tyłu, po czym zniknął im z oczu. Pojawił się na moment między Rukią, a Yakurą by posłać im żądne zemsty spojrzenie i pobiegł w kierunku miasta. Karakuri próbował go złapać, lecz Arrancar, mając potrzebne łupy, otworzył gargantę, zamknąwszy ją za sobą błyskawicznie.
- I widzisz co narobiłaś? Gdyby nie Twoja interwencja, poradzilibyśmy sobie. A tak drań uciekł, pozostawiając niedopowiedzenia!- jęknął Ichigo, poirytowany zaistniałą sytuacją. Yakura tylko stał, nie mogąc pozbierać jakichkolwiek myśli. To na pewno była najdziwniejsza wizyta w Świecie Żywych, odkąd tutaj gościł.
*
- Ile mamy czekać na te głupie żelki?! Nie ma go już kilka godzin!- zrzędziła płaczliwie Serek, próbując nie myśleć o żelkach. Chociaż...czy jakiejkolwiek myślenie jej w ogóle wychodziło? Marvyanaka zaś, niecierpliwa tylko w środku, posłusznie czekała na powrót Hevaniero. W końcu otworzyła się przed nimi garganta, a w progu stanął Sven.
- Sveniu! Ty podły, wredny...wredny...Arrancarze! Gdzie się podziewałeś, do pioruna?! Ja tu umieram z głodu, Marvy z pragnienia, a Ty co?! Posiedzenie sobie zrobiłeś w mieś...- zamilkła, widząc jak brunet posyła jej spojrzenie śmierci.
- Serek, Marvyanaka, mamy sporo do omówienia...apsik!- skwitował swoją wypowiedź mężczyzna, wycierając nos o chusteczkę.
To był naprawdę dziwny dzień...


~To be continued...

poniedziałek, 10 lutego 2014

~Rozdział XVIII: "Inkwizycja? Wielu się jej spodziewa. Ale tego- nikt".

W końcu, po wieelu miesiącach zastoju, w końcu jest rozdział. Napisany, krótszy, ale szykujcie się na cd. niedługo, bo Wena się trzyma. Ale zapraszam do czytania :3


*
Spokój, cisza, przerywana tylko lekkim szumem strumyka, spływającego w dół do jeziora. Tego potrzebował Karakuri. Była to najlepsza alternatywa od czasu, kiedy przygarnął pod swoje opiekuńcze „skrzydła” Eri. Osamotniony, pozbawiony nawet obecności Soramusume, miał czas tylko dla siebie. W tym całym zawirowaniu, związanym ze ślubem, ucieczką i innymi problemami związanymi z osobą jego córki, w końcu mógł na trzeźwo skupić swoje myśli. Mógł sam siebie postawić w osąd i spytać: „Czy jestem dobrym ojcem, skoro moja własna, rodzona córka mnie nienawidzi?”. Teraz miał czas na to odpowiedzieć. Nie był dobrym ojcem. Więc jak mógł to zmienić? To dopiero było pytanie…
*
Eri była silna, to trzeba jej było przyznać. Soramusume z większym, niż się spodziewała trudem, pojedynkowała się z bladoskórą dziewczyną. Zdawać się mogło, że Zanpakutou była wyszkolona do granic mistrzostwa w kendo, jednak każda chwila pokazywała iż Kuroi też niewiele brakowało do tego poziomu. Zgrabnie blokując uderzenia bokkena, niemal błyskawicznie przechodziła do kontry, nie dając chwili wytchnienia platynowej duszy.
- Jesteś…lepsza niż myślałam, Shi-chan. – dysząc nieco, Soramusume sprzedała komplement rywalce.
- Mnie walki nauczyła ulica, a Ciebie…cieplutkie sale dywizji. I teraz pomyśl, która z nas szybciej musiała nauczyć się tego, jak przeżyć.- odpowiedziała jej z przekąsem Eri. Była cała posiniaczona, na lewym policzku było widać mocne zadrapanie. Jednak nie była dłużniczką długo wobec Sory. Strój Zanpakutou był pokiereszowany, jak nigdy dotąd podczas poważniejszych walk.
- Jeszcze pożałujesz swojej zbytniej pewności siebie, Eri….- miała uderzyć ją, kiedy nagle stanęła jak wryta. Bokken wypadł z jej dłoni, pioruny otaczające salę zniknęły.
- Ej, Platyno! Czemu nie atakujesz?! – spytała poirytowana Eri, zdziwiona równocześnie zachowaniem Sory.
- Otou-san…muszę wracać do niego. Jest zagrożony.- wydukała dusza, jakby bez emocji. Po chwili, po stojącej naprzeciwko Eri dziewczynie, nie było śladu.
- Co się…dzieje ze Zgredem…?- wymamrotała Kuroi, pytając już tylko powietrze. Nie była świadoma tego, co się działo daleko, poza jej światem.
*
- Pobudka, Ichigo…-
- Daj mi spokój, wczoraj ledwo pozbyłem się chmary Pustych…- wybełkotał zmęczony Ichigo, leżąc jeszcze pod kołdrą swego łóżka.
- Pobudka, śpiochu leniwy! Twoja odznaka wyje jak szalona!- zdenerwowany Kon zaczął skakać po brzuchu Kurosaki’ego, próbując go postawić na nogi.
- Ej, nie prosiłem o taką pobudkę!- Ichigo zerwał się z mebla, podnosząc za futrzaną łapkę Kon’a.
- Mówiłem Ci, że odznaka Twoja wykryła coś lub kogoś!-
- Odznaka?- Kurosaki wypuścił futrzaka na podłogę, biorąc w dłoń migającą, grzechoczącą odznakę Zastępczego Shinigami. Próbując wyczuć wrogie reiatsu, pozostał ślepy na inne przyjazne… Przez okno do pokoju weszła czarnowłosa dziewczyna, z plakietką na ramieniu.
- Ichigo, do roboty. Dwunasta dywizja wykryła obecność…czy Ty mnie w ogóle słuchasz? –spytała Rukia poirytowana ignorancją, pozbawiającej powagi jej raportu.
- Oczywiście, że słuch…Rukia?- zaskoczony, odwrócił się w jej stronę. Po chwili poduszka wylądowała na jego twarzy.
- Mógłbyś choć trochę się przejąć, tępaku! W mieście wykryto obecność Arrancara. I to potężnego, jego reiatsu jest na poziomie Cero, według wyliczeń Dwunastki. –
- Arrancarzy w Karakurze? Nie pokonałem przypadkiem większość z nich, w tym część kapitanowie?-
- Najwyraźniej jakiś przeżył walki w Hueco Mundo. Głównodowodzący Yamamoto kazał znaleźć najbliższego w terenie Shinigami. Podobno kapitan Karakuri jest w mieście, ale nie ma z nim kontaktu. A tylko Ciebie znalazłam, Ichigo.- Kuchiki spojrzała na niego wymownym, rozkazującym wzrokiem. Wiedząc, że kłótnia byłaby bezowocna, Ichigo przyłożył odznakę do ciała, które opadło głucho na podłogę.
- Nie zamierasz mnie chyba zostawić z tym cielskiem?!- spytał z wyrzutem Kon.
- Na pewno coś wymyślisz. Wiadomo, że jesteś przecież bystry, prawda?-
- Czy Ty kiedykolwiek wątpiłeś w geniusz mojego bystrego umysłu?! Myślisz, że nie dam sobie rady?! Nie doczekanie!- Kon, bojowo nastawiony do zadania opieki nad ciałem młodzieńca, heroicznie uniósł je łapkami do góry, kładąc na łóżku.- Skop go za mnie, Ichigo!-
*
Urahara odpoczywał w swoim sklepie, gdy nagle, chwilę relaksacji przerwał odgłos otwieranych drzwi. Nowy klient! Trzeba było go przywitać jak należy, przetoczyły się myśli w głowie Kapelusznika.
- Witam w sklepie ze słodyczami Urahary! W czy mogę...oh, Karakuri-san. Dawałeś mi nadzieję na to, że ktokolwiek tu coś kupi, poza rodziną Kurosaki.- mruknął rozczarowany Kisuke, spoglądając na kamienną twarz Yakury.
- Masz go schowanego, prawda?- spytał śmiertelnym szlachcic, ubrany w czarną, skórzaną kurtkę, jeansy, z nosem przyozdobionym czarnymi okularami.
- Zabrałeś gigai, ale zapomniałeś o Cukierku Duszy?- dało się słyszeć w tonie sklepikarza rozbawienie.
- Wcześniej nie potrzebowałem Cukierka. Myślę, że znasz obecną przyczynę, prawda?-
- To reiatsu...Czuć, że należy do Arrancara, jednak tym razem nie jest ono zwyczajne.- Urahara poprawił kapelusz, dopasowując się do powagi sytuacji.
- Zaopiekuj się gigai, niech nigdzie nie wychodzi, dopóki nie zniknie zagrożenie.-
- Masz moje słowo, Karakuri-san.- odpowiedział Kisuke, podnosząc bezwładne już gigai kapitana. Yakura zaś stał na dziedzińcu przed sklepem, szata kapitańska tańczyła na wietrze, mimo iż nie było widać znaków tego żywiołu. Bardziej spostrzegawczy jednak ujrzeliby, spoglądając w niebo, ciemne chmury, deszczowe, zbierające się nad miastem...To Soramusume, wróciwszy do swego „ojca”, uaktywniała się. Szykowała scenę pod swoją kołysankę śmierci.
*
Sven bacznie obserwował miasto, stojąc na dachu jednego z apartamentów mieszkalnych.
- Pusto, żadnych większych źródeł reiatsu...Tylko gdzie w tej zapchlonej dziurze znajduje się cukiernia?- był tutaj w jednym celu: żelki. Nadal nie wierzył, że dał się namówić na tą misję. I to z tak banalnego powodu, jakim były słodycze. Najlepiej by było gdyby sama Serek poszła po te głupie żelki. To miasto było nudne...
- Ej, A..Arrancarze! Czego tutaj chcesz?!- przemyślenia Svena przerwało jąkanie mężczyzny, shinigami w fryzurze afro na głowie.
- Shinigami?...A już myślałem, że zanudzę się na śmierć.- odpowiedział mu głośno Hevaniero, udając radość w głosie.
- Wiesz z kim rozmawiasz?! Kurumadani Zennouske, to moje miasto i ja zostałem wyznaczony na jego opiekuna!-
- Spadaj stąd, jeśli nie chcesz zostać zwolniony z tej pracy „opiekuna”.-
- C-co?! Już ja Ci pokażę, że nie ze mną te...- przerwał mężczyzna, widząc przed sobą pomarańczowe, krótkie włosy. Ichigo zjawił się, mogło się wydawać, w odpowiedniej chwili.
- Ja się tym zajmę, Zennouke-san...- w mężczyźnie wzbierała złość.
- W końcu ktoś godny mojej uwagi. Jak się nazywasz, dzieciaku?!- spytał Sven, zaintrygowany obecnością Kurosakiego.
- Zastępczy Shinigami, Kurosaki Ichigo. Nie przypominam sobie Twojej twarzy z Hueco Mundo!-
- Kurosaki, tak? Czyli to Ty pokonałeś Ulquiorrę i Grimmjowa. Ciekawe, bardzo ciekawe. Jak wrócę do Hueco Mundo, przekażę mu pozdrowienia od Ciebie!-Grimmjow?! Ichigo zaskoczony tymi informacjami, przypomniał sobie ich walkę oraz przykre spotkanie Szóstego Espady z Nnoitrą
- To Grimmjow żyje?! Myślałem, że Nnoitra go przeciął!-
- Nie wiedziałeś o tym? Grimmjow żyje, został z moimi podopiecznymi w naszym świecie. Zresztą, nie jestem tutaj z własnej woli.-
- Kim w ogóle jesteś?! Nie dość, że nie kojarzę twarzy to jeszcze imienia nie znam...- mruknął lekko poirytowany Ichigo.
- Faktycznie, wybacz mi ten brak szacunku. Sven Hevaniero, Cero Espada nowo powstałej Nova Espada.- Cero Espada? To stąd pochodziło to przytłaczające reiatsu, pojawiła się u chłopaka myśl.
- Nie zaprzeczam, że pojawienie się Arrancara będzie jakąś rozrywką, po tak długim czasie spokoju. Rukia by mnie zabiła za jeszcze dłuższą bezczynność.-
- No to proszę, sprawdź swoją formę, Kurosaki. Chętnie się przekonam o tym, co pokonało Ciffera.- odpowiedział spokojnym, zrelaksowanym tonem Sven, wyciągając z sayu Angela.
W tej samej chwili powietrze przeszyła błyskawica...
- Kurosaki, wiem, że chcesz walczyć ze Svenem, ale zostaw to mnie.- głos Yakury zabrzmiał między arrancarem, a chłopakiem. Kapitańskie haori błyskało, ozdobione wyładowaniami; prawa dłoń okryta była rękawicą, trzymającą tsubę świetlistej katany. Sora zaczęła śpiewać.
- Kolejny gość? Ilu was jeszcze dzisiaj będzie? Chciałem kupić zwykłe żelki, ale ciągle ktoś mi przerywa, chcąc mnie zabić...- jęknął niezadowolony Sven, nie ukrywając jednak tego po sobie.
- Nie traćmy czasu na rozmowy. Ichigo, rób co chcesz, ale jego zostaw mnie.- Yakura wyprowadził pierwszy atak. Jednak tego, co miało nastąpić, nic, a nic się nie spodziewał.
- Tutaj jesteś, Zgredzie! Jak śmiałeś zamykać mnie z So...rą...- na sekundę przed cięciem, między kapitanem, a Svenem stanęła Eri. Miała czas tylko rozszerzyć oczy w szoku...

To be continued...




sobota, 1 czerwca 2013

~Rozdział XVII "Rozmowy znane i nieznane".

Witam wszystkich:D! Po taaak długim czasie w końcu daję wam rozdział!:D I to z okazji Dnia Dziecka:3 Wybaczcie, że tyle to trwało, ale praca licencjacka zabija kreatywność nieco x3 Ale czytajcie, a niedługo nowy rozdział, bo teraz z górki pójdzie:3

Atmosfera w jadalni była tak gęsta, że można było nożem kroić. Niefortunna wypowiedź Yoru nie dość, że zraniła blondyna, to wprawiła w małe zdumienie samego Byakuyę. Eri czuła się równie zaskoczona, ale po raz pierwszy było jej żal Zgreda. Tak przykre słowa usłyszeć od własnej ...Młody kapitan nigdy by nie pomyślał, że Moon mogłaby takie wypowiedzieć. Kuroi powoli zaczęła się wycofywać z pomieszczenia, chcąc jak najszybciej zniknąć z oczu Kuchiki'ego. Po chwili dołączyła do niej sama Yoruhime. Byakuya nie podążył za nimi, pozwalając im zniknąć z jego oczu.
- No to teraz przesadziłyśmy, Eri... - jęknęła brunetka, patrząc na Kuroi wściekłym wzrokiem.
- To nie moja wina, że Zgred tak zareagował! Facet po prostu jest przewrażliwiony. -
- A kto mnie ciągał po ogrodzie? Ty, Eri, ty! I żałuję, że dałam się w to wmieszać.- marudziła Moon, próbując jakoś zrozumieć reakcję ojca. W takim gniewie nigdy go nie widziała, mimo że na twarzy był spokojny. Zawsze taki był. Twarz jego była niczym głaz, nieskalany uczuciami. No, może kiedyś uśmiechał się, ale teraz to był zupełnie inny facet. Z rozmyśleń wyrwała biegnąca praktycznie naprzeciwko jej Rukia.
- Yoruhime-dono, proszę uwa...- młodsza Kuchiki nie zdążyła dokończyć. Obie wpadły na siebie, lądując na dywanie z hukiem.
- Ałała...Rukia-dono, uważaj jak chodzisz.- jęknęła Moon, ocierając obolałe czoło, obwiniając o zderzenie samą porucznik.
- To Twoja wina, że nie patrzysz jak idziesz!-
- I co, zamierzacie tak na siebie wrzeszczeć?- wtrąciła Eri, pochodząc do nich spokojnym krokiem. Mimo biegła przed Moon, cofnęła się by sprawdzić co się stało na korytarzu. Rukia spojrzała na zdziwioną Kuroi.
- Ty jesteś ta cała Kuroi Eri?- spytała niepewnie. Wiele słyszała o niej, ale pierwszy raz widziała tak bladą dziewczynę. Porównując do Sode no Shirayuki, Zanpakutou wydawała się być znacznie ciemniejszej karnacji niż podopieczna Karakuri'ego.
- A co, Zgred nie opowiadał o mnie mniejszej Lodówie? Dziwna sprawa, myślałam, że jestem powszechnie znana w Seireitei.- Eri odpowiedziała jej ze znaną sobie złośliwością.
- Lodówa?! Jak śmiesz obrażać mojego brata?!- wzburzyła się Kuchiki, sięgając po tsubę swojej katany.
- Rukia-dono, uspokój się ona zawsze jest taka....- Moon próbowała uspokoić arystokratkę, ale jej próby wydawały się nieefektowne. Nagle czyjaś dłoń zatrzymała ją.
- Nii-sama? - Rukia spytała zaskoczona, patrząc za siebie. Tuż za jej plecami stał Byakuya, wyjątkowo spokojny, pomimo ostatnich wydarzeń.
- Zostaw je.odpowiedział jej chłodno arystokrata, obdarowując ją, Eri i Moon spojrzeniem.
- Ale ona obraziła Ciebie, Nii-sama!?-
- Jeśli tylko tak potrafi, to jej problem.- mruknął Kuchiki, zawracając ku salonowi. Rukia podążyła za nim, nie chowając jednak irytacji zachowaniem Kuroi.
*
Yakura był pewny jeden rzeczy co do swojej córki: nie rozumiał jej. Nie potrafił pojąć jej toku myślenia. Czym się kierowała we wszystkich złośliwościach wymierzonych przeciw niemu? Może chciała pokazać mu, że jest tak kiepskim ojcem, tylko jest wart obelg? Potrafił jednak je przetrzymać. Wiedział, że nie był ideałem, ale zrobił to, co zrobił aby jego córka była bezpieczna. Zwłaszcza, że niebezpieczeństwo ze strony jego brata...
- Mizuka-sama nie byłaby szczęśliwa słysząc to, co powiedziała jej córka, zwłaszcza na temat waszego małżeństwa, otou-san.- spokojny, kojący głos Soramusume wybudził szlachcica z rozmyśleń.
- Mizuka nie poznałaby w ogóle swojej córki. Ze spokojnej dziewczynki wyrosła nadąsana pannica, która tylko jęczy.- szlachcic nie ukrywał irytacji.
- Może to wpływ Świata Żywych tak ją zmienił?- spytała zatroskana blondynka.
- A co miałem zrobić? Zamknąć ją w bunkrze i czekać aż wszystko minie? Takeshi i tak by znalazł ją, pomimo kryjówki!-
- Otou-san...nie unoś się gniewem, nie tutaj.- Sora wtuliła się mocniej w plecy właściciela. Yakura w końcu spotulniał, jak pies po nieprzerwanym szczekaniu.- Bardziej mnie martwi Shi-chan. Nie uważasz, że opieka nad nią jest ponad Twoje siły?-
- Najwyraźniej mam zbyt dobre serce, sam wiem co to nędza. Tyle lat w Rukongai, tyle przeżytych lat z Kamini...żałuję, że obie tam się udały...- Karakuri spuścił twarz w dół, twarz zasmuconą, choć na pierwszy rzut oka nie było tego widać.
- Ja również tęsknię za Soramusuko...braciszek zawsze mi towarzyszył, tak jak pani Kamini Tobie.-
- Wiem o tym, Sora-chan, doskonale o tym wiem. A Eri...zaczynam mieć przeczucie, że skądś ją znam, tylko nie wiem skąd.-
- Jej reiatsu...przypomina to, które posiadał tamten Pusty. Ten co JE zabił.-
- Myślisz, że powinienem ją jakąś ukarać za te wtargnięcie?-
- Mam nawet pomysł, otou-san, ale...-
- Ale co takiego, Sora?- dopowiedział pytaniem Yakura.
- Jutro idziesz do Świata Ludzi, prawda? W tym czasie moglibyśmy użyć lalki z Drugiego
Oddziału. Tą, która materializuje Zanpakutou, pamiętasz jak Yoruichi-san mówiła o niej?-
- Tak, pamiętam.-
- To jutro masz zajęcia z Kendou. Mógłbyś normalne odwołać, a ja bym zajęła się Kuroi.- mówiąc to, buźkę Sory zapełnił złośliwy uśmiech. Ale w tym momencie nie tylko ona się uśmiechała.
*
Eri niepewnym krokiem weszła do sali ćwiczeniowej kendou. Zjawiła się tam, gdyż Zgred postanowił tak ukarać, prywatnymi korepetycjami. Kuroi spodziewała się, że zajęcia te nie będą jednak czymś łatwym. Karakuri, nie patrząc na jego charakter, był silnym mężczyzną. Ba, przecież to kapitan! Jakież było jej zdziwienie, kiedy na środku maty treningowej stała, odwrócona do niej plecami jednak, kobieta. Niezbyt wysoka, praktycznie dorównywała wzrostem Shi-chan, ale już sama jej obecność wprowadzała do żywiołowego serca Eri uczucie, przypominające lęk. Milczała, trzymając pewnie w ręce bokken. Ręce osłoniętej czarną, bogato zdobioną rękawicą z naramiennikiem, kryjącym pod sobą równie ciemny materiał. Obie kończyny nieznajomej były tak odziane. Ona sama zaś stała, okryta podobnej barwy płaszczem, którego materiał sztywniał, idąc dalej ku nogom. Na końcu jego wyszyte były wzory, przypominające nachodzące na siebie węzły, jeden idący od drugiego, wplątując się w kolejny.
- Kim Ty jesteś? Gdzie jest Zgred?!- jakby słowoZgredbyło zaczepką, kobieta odwróciła się. Teraz Eri widziała w pełnej krasie. Reszta ubioru była czarna jak noc. Wysokie buty, w których miejscu łydek było widać sznurki, odkrywające skórę. Pod płaszczem spódnica, z widocznymi piorunami na niej, te zaś pulsowały energicznie, jak żywe. Na niej zaś coś, co przypominało płytę od zbroi, chroniąc newralgiczne miejsca na ciele. Pierś była zaś skryta pod kamizelką, z dekoltem odsłoniętym na środku, w polu będącym jakby bryłą geometryczną. Głowę zaś, będącejdomemdla długich praktycznie do kolan, podchodzących pod platynę włosów, zdobił diadem, którego ciemny klejnot szczelnie był wtopiony w biżuterię, leżącą na czole.
- Otou-san nie mówił Ci, że nie ładnie jest przezywać innych? - odpowiedziała spokojnym, stonowanym głosem, dziewczyna. Jej soczyste jak śliwka oczy spoglądały w kierunkubladej towarzyszki miejsca i czasu.
- Otou-san? Czyżby pan kapitan miał kolejną córę? Co, może teraz nieślubną?!- zażartowała Eri, nie wiedząc jednak, popełnia kolejny błąd, wliczając obrazę Yakury.
- Karakuri-otou-san ma już jedną córkę. Mimo to, Yoruhime-dono wciąż rani ojca. Ja jestem jego córką, ale tylko wtedy, kiedy jest u siebie, w swoim świecie.-
- W swoim...świecie? - powtórzyła zdziwiona Eri. Coś jej świtało po głowie. Coś, czego dowiedziała się na zajęciach... Z czego to było? Zanjutsu? Tak, pamiętała już. Instruktor mówił o tym, że każdy Shinigami, który posiadł swojego Zanpakutou, potrafi komunikować się z nim poprzez Zanjin, może spotkać go we własnym, wewnętrznym świecie.- Czekaj...Ty nie jesteś przypadkiem...?-
- Zgadłaś, Kuroi. Jestem Soramusume, Zanpakutou Karakuri Yakury. Powierniczka jego smutków, radości i mocy. - odpowiedziała stanowczo Platyna, gdyż takie karykaturalne imię nasunęło się Kuroi do jej rudo brązowej czupryny. Po chwili salę otoczył długi, iskrzący się piorun, blokując ewentualną drogę ucieczki.
- I TY masz mnie uczyć? Kendou? Nie, ja podziękuję. Jeśli Zgred jest taki tchórzliwy, aby...- nie dokończyła wypowiedzi, gdyż pod jej szyją zagościł jeden z końców bokkena.
- Nigdy więcej nie nazywaj tak mojego pana, w mojej obecności...- cała słodycz, płynąca z wyglądu dziewczyny, prysnęła. Eri przez małą, krótką chwilę bała się. Bała się Soramusume, zwłaszcza, że słyszała o zdolnościach owej Zanpakutou.
- Ej, uspokój się. Nie będę już tak nazywać jego....- dodając po chwili w myślach „...nie przy Tobie, jędzo”.
- Obyś dotrzymała słowa, Kuroi. A teraz...czas na praktyki kendou. Bokken już masz, jak widzę.-
- Tak! I to nie jest zwykły bokken, to Badylek! Mój towarzysz od wielu lat, dzięki niemu skopałam wiele „męskich” tyłków, więc taka damulka jak Ty to małe wyzwanie.-
- Za chwilę się przekonamy, „Shi-chan”.- rzuciła pogardliwie Sora, ukazując złośliwy uśmiech na ustach.
- Ja mam IMIĘ, kobieto!- krzyknęła Eri, przechodząc do odpowiedzi w postaci ataku na Sorę. Po sali przeszedł odgłos uderzenia drewien...
*
Sven miał dość. Miał wyraźnie dość ciągłego zamęczania ze strony Serek i Marv, które prosiły o żelki oraz vodkę, jakby był jakimś cudotwórcą-magiem.
- Nie mam żelek! Ile razy mam to powtarzać, że nie mam przy sobie tych „rarytasów”?! Dawno nie byłem w świecie ludzi, więc skąd miałem je wziąć?!-
- Ale Sveniu...- jęczała Serek, udając przed nim cierpienie.- Ja bez żelek długo nie pożyję...-
- I tak my to dusze, Serek. Nie żyjemy od dawna...- dodała Marv, sprawdzając na wszelki wypadek czy w butelce po trunku nie ma przypadkiem ostatniej kropelki.
- Nie zmienia to faktu, że żelek pragnę...mocno, ponad wszystko. Mogę nawet pozostać taka, bez przemiany, ale dajcie mi ŻELKI!-
- Kobieto! Zachowujesz się jak na głodzie, aż mnie uszy bolą. -warknął Grimmjow, próbując iść obok Svena, ignorując resztę.
- Bo jestem na głodzie, Grimmuś! Poza tym nie pozwoliłam siebie obrażać, pamiętasz?!-
- A Ty od kiedy mnie tak nazywasz, mała?!-
- Odkąd jesteś MOIM kotem, gdy Ciebie adoptowałam.- stwierdziła pewnie kocica, nie odrywając zacieszu z pyszczka.
- Możecie oboje się zamknąć? Jeśli moja wyprawa do Świata Żywych sprawi, że będę miał ciszę, to poczekajcie...- Sven wystał przed siebie dłoń, w powietrzu ukazała się, początkowo niewyraźna Garganta.- Postarajcie się nie powybijać siebie nawzajem nim nie wrócę, dobrze? Zwłaszcza to się tyczy Ciebie, Grimmjow.-
- Gościu, prędzej ja z nimi padnę niż któraś zginie od ostrza Pantery.-
- Cieszy mnie Twoja zgoda, Grimmjow. Do zobaczenia niedługo...- mruknął jeszcze Sven, nim paszcza Garganty nie zamknęła się na nim. Ruszał do świata ludzi
*
Czujniki i konsole w Dwunastej Dywizji wariowały. Rin ledwo wyrabiał się z pracą, a nagły alarm tylko pogarszał jego sytuację.
- Rin, czemu nie mówisz mi na bieżąco o tym, co się dzieje?! Podobno wykryliście Arrancara w Świecie Żywych!- Hiyosu podekscytowany, jednocześnie zaskoczony analizował sektor, w którym odkryto sygnał.
- T...to nie moja wina, wszystko czegoś chcą ciągle, Hiyosu-san!- chłopczyna próbował się tłumaczyć.
- Mamy jakiegoś kapitana w pobliżu?-
- Kapitan Karakuri podobno dzisiaj rano przybył, ale nie mamy z nim bezpośredniego kontaktu!-
- Jak zwykle...Miejmy nadzieję, że jednak sam wyczuł tego skurczybyka.-
Sven stał w powietrzu, wysoko ponad drzewami w parku miejskim Karakury. To tutaj zwykle przychodził po zakupy, jednak zazwyczaj robił to w nocy. A teraz, wyjątkowo przybył w dzień. Ale jeśli dwie „damy” proszą o zakupy, to urazą obyczajów byłoby odmówić. Dzisiejsza wyprawa zaś zapowiadała się kusząco...


~To be continued