środa, 15 października 2014

~Rozdział XXI "Wojna i miłość zawsze szły w parze."

Tak, w końcu mam rozdział kolejny! Tym razem zobaczycie jak to jest, że człowiek może jednocześnie kochać, jak i nienawidzić. Rozdział specjalnie dedykuję Marv, gdyż jej OC pojawia się w pełni w końcu :D

Mogłoby się wydawać, że powrót do Soul Society ukoi nieco potargany umysł Yakury. Po tym, co zobaczył w Świecie Żywych, wiara w jego ochronę przed iluzjami zdawała się być bezużyteczna. Przez lata żył w świadomości, że heterochromia
z którą się urodził, będzie go chronić nie tylko przed hipnozą Aizena, jak i zarówno przed pomniejszymi sztuczkami. Dzięki niej jako jeden z niewielu uwierzył słowu Urahary i pomógł mu uciec do Świata Żywych. A dzisiaj? Nieznany mu dotychczas Arrancar wyprowadził go w pole, nie dając nawet po sobie znać kiedy to zrobił. Eri wylądowała w szpitalu, poturbowana atakiem i bezwładnym upadkiem z wysokości. Rukia kłóciła się na przemian z Ichigo o to, kto powinien zareagować na obecność Svena. Zaś Gotei dwoiło się i troiło, dumając nad tym skąd się pojawił tak silny Arrancar, skoro od czasu inwazji na Hueco Mundo większość Espady i ich sług została wybita, albo ciężko ranna. W największą rozpacz wpadła Soramusume, obwiniająca się o brak odpowiedzialności i niedopilnowanie Kuroi. A wszystko to
w rocznicę śmierci Mizuki...
*
Karakuri przekroczył bramę swej posiadłości. Resztę dnia, który w ogólnym rozrachunku mógł uznać na tragiczny, zamierzał spędzić w kapliczce poświęconej jego żonie. Ale pewna blond włosa dziewczyna, przypadkowo lub nie, miała zniwelować jego plany. Poczuł uderzenie wrogiego reiatsu. Nie minęła chwila, kiedy znalazł się przy kobiecie o niedźwiedzich gabarytach, z uszami i futrem owego drapieżnika na plecach.
- Nie ruszaj się.- szlachcic przyłożył ostrze chłodnej katany do szyi Arrancara. Dziewczyna, nie chcąc wywołać niespodziewanej dekapitacji, poruszała tylko oczyma szukając możliwości manewru.- Kim jesteś i co tu robisz?-
Pytanie idące z ust mężczyzny wywołało u Marvyanaki dreszcze, jakby spadła do basenu z lodem.
- Mam się cieszyć, że jeszcze żyję, czy płakać z powodu lądowania w złym miejscu?- spytała Marvy, próbując rozbawić go w nadziei, że nie zabije jej od razu.
- Wybór należy do Ciebie. Jeżeli potulnie wyśpiewasz wszystko, co chcę wiedzieć, to zastanowię się nad opcją oddania Cię Gotei.-
- Wymagasz od niedźwiedzia ćwierkania. Jeszcze trochę i skowronki będą jeść miód, a jeże balony nadmuchiwać, towarzyszu.- mruknęła sarkastycznie Marv, wykorzystując chwilę zdziwienia kapitana na ucieczkę spod gilotyny. Karakuri, początkowo omamiony poczuciem humoru jego przeciwniczki, skierował katanę w jej stronę. Marv rozejrzała się po miejscu, gdzie trafiła. Wylądowała w bogato ozdobionym kwiatami ogrodzie, przepych wskazywał na wysoką pozycję rodu.
-Szukasz miejsca na swój pochówek?- spytał Yakura, dostrzegając w oczach Marv zaciekawienie.
- Nie, towarzyszu Shinigami. Jesteście...z arystokracji, prawda?-
- Skąd to pytanie? Zresztą, masz dziwny akcent i sposób wymowy jak na Arrancara.-
- Bo widzicie, towarzyszu, byłam kiedyś Rosjanką. I to na dodatek komunistką, a my nie znosimy arystokracji, burżuazji.-
- Zabawne, a niby jesteście też ateistami. Więc jakim cudem stałaś się Pustą i Arrancarem?- obydwoje zaczęli chodzić bokiem w przeciwnych kierunkach, mierząc ku sobie ostrzami. Wyglądało to jak taniec z mieczami, a raczej wstęp do niego.
- Niby tak, ale jestem kim jestem. Co do poprzednich pytań: jestem tu z czystej ciekawości. Widziałam was w walce z towarzyszem Svenem, choć można to było tylko nazwać szopką.-
- Wtargnięcie do Soul Society przez Arrancara grozi mu śmiercią, szczególnie jeśli jest samotnym agresorem.- świst powietrza i trzask stali rozpoczął pierwsze sceny pojedynku. Od tej chwili nie było więcej pytań, tylko wyjątkowo zsynchronizowane ataki pojedynkujących się. Karakuri był szybki, jego ciosy potrafiły zaskoczyć niedoświadczoną dostatecznie Marv. Na jej korzyść przemawiał wzrost i masa, idąca w parze z siłą ramion. Wydawać by się mogło, że jednym uderzeniem umiałaby rozkruszyć delikatną Soramusume. Nagle stało się coś, czego dziewczyna nie przewidziała dotychczas- kidou. Arrancarem była zaledwie parę dni, jak nie godzin. Nie wiedziała jak ma się bronić przed nim.
- Hadou nr 31, Shakkahou!- płomienna kula energii uderzyła w nią, ogłuszając jej zmysły na parę chwil. Ku zdziwieniu Yakury, nie miała jednak poważnych obrażeń, zaledwie kilka sińców. Najwyraźniej niedźwiedzia skóra robiła swoje.
- Khe, khe...to było mocne, towarzyszu! Nigdy wcześniej nie widziałam takiego ataku!- Marv, jakby podkręcona bardziej niż na początku, obrzucała ciosami Karakuri'ego. Szlachcic próbując ją uderzyć, nie dał rady nawet jej drasnąć. Zdawało się, że dostała nagle skrzydeł i nauczyła omijać jego cięcia. Karakuri wkraczał powoli w fazę gniewu, nie tyle co samej irytacji jej obecnością.
- Jakim...cudem nagle wyszłaś poza mój zasięg?- spytał lekko zdyszany, nie opuszczając jednak gardy.
- Widzicie, towarzyszu, takie zabawy w moim rodzinnym kraju były codziennością! Zwłaszcza na weselach! Pan młody ze swatem wyciągali szabelki i do bitki, co tam, że po procentach!- krzyknęła radośnie Marv, czerpiąc przysłowiową radochę z dokuczania arystokracie. W pewnym momencie Yakura złapał ją za kant szaty i przyciągnął do siebie, kierując ostrze na jej brzuch.- Towarzyszu...bo pomyślę, że chcieliście mnie złapać za co innego.- zachichotała, a Karakuri zorientował się, że trzyma ją za fragment dekoltu.
- Nie myśl za dużo, Arrancarze. -otrząsnął się, odpowiadając chłodnie na jej komentarz.
- Towarzyszu, nie ma się czego wstydzić! Sama dobrze wiem jakie mam ciało i jak ono działa na mężczyzn. Więc małe uszczypnięcie tu, niewinne złapanie tam nie robi nikomu krzywdy!-
Tego było za dużo. Nie dość, że kpiła z niego jako arystokraty, hańbiła jego zdolności kapitana, to jeszcze obrażała pośmiertną wierność Mizuce. Poczuł, że Soramusume w końcu się ogarnęła po osobistej porażce i wróciła do Wewnętrznego Świata. Włożył więc rękawice na prawą dłoń i wyciągnął katanę przed siebie.
- Ukołysz do snu, Soramusume!- miecz ze stalowego, stał się niefizycznym. Ostrze idące z tsuby zastąpiła migocząca wiązka światła, jakby wyładowania. Marvy usłyszała w swojej głowie śpiew, coś na melodię kołysanki. Nic dziwnego niby, ale głos kobiecy kazał jej usnąć, zamknąć oczy.
- Co się...dzieje? Czemu słyszę kołysankę?- nie mogąc się poruszyć, dziewczyna stała w miejscu, otwarta na każdy atak ze strony kapitana.
- Poznaj moją Zanpakutou, Soramusume. Nie mogłem korzystać z jej pomocy w walce z Twoim szefem, ale teraz- jak najbardziej. Może Twoje Hiero uchroniło Ciebie przed atakami kidou, lecz przed tym co doświadczysz, nie koniecznie.-
Marvyanaka ledwo zdążyła zareagować, ostry ból przeszył jej skórę i nerwy. Silny ładunek elektryczny unieruchomił ją w stanie agonii. Czuła jak jej wnętrzności płoną od natężenia energii. I kolejne uderzenie, kolejne. Karakuri nie tracił czasu na przerwy między atakami. Marvy wyginała się z piekącego bólu. Zrozumiała, że porwała się na zbyt poważnego przeciwnika, jakim jest kapitan Gotei. Nie miała innego wyjścia, jak samej wyjąć ostrze i uwolnić pełną formę. To o czym wspominał Sven, ostateczne wyjście. Kiedy ból zniknął na parę minut, sięgnęła po tsubę.
- Oho, czyżbyś chciała walczyć? Po takiej nawałnicy elektrycznej, wątpię byś miała siły na jakikolwiek odwet.-
- Nie...doceniacie mnie, towarzyszu Karakuri.- spuściła wzrok i szeptem wypowiedziała formułkę.- Krusz, Ursa.-
Ledwo skończyła ją recytować, ciało dziewczyny z szerokiego barkach i niskiego wzrostem, zmieniło się w wysokie i wyjątkowo umięśnione. Futro zdobiące kark rozprzestrzeniło się na całą powierzchnię ubioru. Zamiast ludzkich palców, u dłoni było widać ostro zakończone pazury. Niedźwiedzie uszy, będące pozostałością maski Pustego, przeobraziły się w łeb drapieżnika, spod którego wygląda twarz niebieskookiej Arrancar. Karakuri nie mógł się otrząsnąć z tego widoku. Przy obecnych gabarytach Marvyanaki, zdawał się być malutki. A Rosjanka nie czekała długo z atakiem. Jeden cios jej łapy wystarczył, aby szlachcic wylądował z hukiem na płocie. Ledwo wstał na nogi, niedźwiedzica była tuż przed nim, uderzając go ponowie. Nieskazitelną dotychczasowo skórę twarzy mężczyzny ozdobiły głębokie szramy.
- No i szto, towarzyszu?! Użyjecie może waszej elektryzującej zabaweczki?! Kiedy skończę z wami, nie będzie czego zbierać.- Fraccion wpadła w szał destrukcyjnej radości. Okładając Karakuri'ego raz za razem, czuła, że jest potężna. Może na tyle potężna, by pokonać samego Svena! Wówczas ona by zajęła jego miejsce, władała Novą Espadą, Grimmjow i Serek byliby na jej rozkazy. Cudna perspektywa, można by pomyśleć. Jej przemiana miała jednak jedną wadę- trwała krótko. Ilość reiatsu pożeranego podczas transformacji, jak i w jej trakcie, powodowała ograniczony zasób energii. Marvy powoli też przypominała sobie cel tej podróży.
- Chciałam...spotkać Ciebie...- wypowiedziawszy te słowa, jej mięśnie zaczęły się kurczyć. Futro, jakby będąc zeszłorocznym i wyżartym przez mole, rozpadało się na strzępy. Niedźwiedzi łebek powracał do dawnej postaci. Koniec końców, powróciła do bycia słabą. Yakura, widząc ten spektakl, powoli podnosił się z ziemi. Obolały, chciał dalej walczyć, ale naleganie Sory zmusiło go do złapania głębszego oddechu. Po chwili zdarzyło się coś nad wyraz niespodziewanego.
- Co Ty robisz, Arrancarze...?- wydukał zdyszany, kiedy ta przyczołgała się do jego stóp. Wyciągnęła ku jemu ręce, jakby po omacku szukając czegoś stabilnego do złapania.
- Chciałam Ciebie spotkać..poznać, nie zabić...-
- O czym Ty...?- nie zdążył dokończyć zdania, kiedy dziewczyna, wbrew wszystkiemu co logiczne się wydawało po tej walce, złożyła swoje usta na jego wargach. Karakuri, jak porażony nie mógł zareagować w jakikolwiek sposób. Nie zauważył nawet córki wchodzącej do zrujnowanego ogrodu.
- Świetnie! Przychodzę Cię odwiedzić- fakt, że raz na ruski miesiąc, a Ty się ślinisz z...Arrancarem?! I to w rocznicę śmierci mamy?!...Miałam rację, nic się nie zmieniłeś!- Yoruhime spojrzała ostatni raz na nich i wybiegła z płaczem. Yakura wypuścił z impetem Marvy ze swoich objęć. Był gotów odciąć jej głowę ponownie, ale zanim cokolwiek zrobił, ta uciekła do Garganty, czerwona jak truskawki w lecie. Karakuri'ego dręczyło już tylko jedno pytanie: „Kiedy ten dzień się skończy wreszcie?”.

~To be continued.

wtorek, 2 września 2014

~Rozdział XX "Wielka ucieczka Niedźwiedzicy".

Wróciłem. Po bardzo długiej przerwie w końcu zebrałem swoją Wenę i napisałem rozdział :D Mam nadzieję, że się spodoba. Nowy wkrótce, mam pomysły :D
*

- Serek, Marvyanaka, mamy sporo do omówienia...apsik!- Sven wezwał do siebie swoje podopieczne. Odkąd wrócił ze Świata Żywych, męczył go niemiłosierny katar, zatkany nos i inne tego typu bolączki. Nie spodziewał się tego, co tam zastanie. Chociaż, jak sam przyznawał, warto było wykiwać tego Shinigami.
- Co się stało, Sveniu? Miałeś wrócić z prowiantem dla nas.- brunetka ledwo się pojawiła przy „szefie”, wróciła do zwyczaju ochrzanu.
- Sytuacja wygląda...znacznie inaczej niż przeczuwałem. Dopóki nie odwołam, macie obie zakaz wychodzenia do Świata Żywych.- rzekł Hevaniero tak sucho jak się tylko dało, nie bacząc na mokry nos.
- Ale...my tam w ogóle nie byłyśmy?- spytała Marv, szukając potwierdzenia u przyjaciółki.- Więc skoro nie byłyśmy...-
- Właśnie! Nigdy nas tam nie wypuszczałeś, więc zakaz się nie liczy! Musiałybyśmy tam się pojawić wcześniej, byś nam mógł dać szlaban. To jak nałożyć dziecku szlaban na komputer, kiedy ten jeszcze nie opuścił salonu.- kocica z dumą w głosie, jak przystało na prawdziwą adwokat ze zdarzenia, przekonywała Svena do ich racji.
- Widzisz, Sven? Taki z Ciebie przywódca stada, jak ze mnie rosyjska primabalerina! Poza tym, powinny się sprawdzić w terenie, w walce...w zewie krwi! Poczuć jak stal ich ostrzy przebija wroga i robi z niego mielonkę...-
- Możesz nam darować takich szczegółów?- Serek przerwała monolog Grimmjowa, przeszywając go zniesmaczonym spojrzeniem.- Jeśli będę potrzebowała rzeźnika, to go zatrudnię. Ty jesteś moim osobistym kotkiem, nie creepypastą na życzenie.-
- Zamknijcie się oboje! Grimmjow- nie zamierzam ich wysyłać dopóki obie nie będą Arrancarami. A zakaz jest po to, abyście nie zginęły w pierwszych minutach od chwili uruchomienia alarmu przez czujniki Shinigami. To źle, że chcę zachować was przy życiu?-
Dziewczyny spojrzały na siebie, zawiedzione podtrzymaniem zakazu przez Hevaniero. Nie mogły mu jednak nie przyznać racji: były za słabe, aby w najbliższym czasie opuszczać Hueco Mundo.
- Więc jaki masz pomysł, szefunciu? Bo jeżeli myślisz, że ja będę tutaj przesiadywać to się mylisz. Widzieliśmy przez gargantę co się stało w Świecie Ludzi. Nigdy nie zapomnę facjaty Kurosaki'ego i jego paniusi.- Grimmjow rozsiadł się na kamieniu, trzymając jakąś jaszczurkę za ogon.
- Kurosaki? Skądś go znam, ale nie mogę sobie przypomnieć...-
- To ten dzieciak, z którym walczył Ulquiorra. Obserwowałem z daleka ich walkę, leżąc poharatanym po ciosie Nnoitry. Zmienił się od tamtego czasu. A ja zamierzam sprawdzić w jakim stopniu!-
- On mnie nie interesuje, kretynie. Prędzej ten kapitan. Kiedy użyłem swojej iluzji, odniosłem wrażenie, że widział ją i specjalnie pozwolił mi na to wszystko. I jego reiatsu... Nie wyczuwałem niczego z początku, dopóki nie pojawiła się ta ruda dziewucha.-
Sven sam do końca nie pojmował tego co się stało tam, w Świecie Żywych. Jedyne, co pamiętał na pewno to chwila pochwycenia rudowłosej, zadania jej rany i stworzenie iluzji w czasie kiedy właściwa osoba była tuż za nim. Schowana w gargancie. Mimo to Karakuri był na niego wściekły, za samą wizję rannej Eri.
- Nie nazywaj mnie kretynem, wypierdku cyklopa! To, że założyłeś swoją własną Espadę, nie oznacza formalnej władzy nad kimkolwiek z nas. Fakt, masz swoje fraccion, ale one i tak są chuchrami. Więc równie dobrze możesz mi oddać władzę, a ja rozkręcę tą imprezę jak trzeba.-
Sven powoli nie wytrzymywał. Wyciągnął schowanego za pasem Angela by zaatakować pyskatego Arrancara. Grimmjow rzucił w jego stronę piaskiem, na co Hevaniero zareagował kaszlem, co spotęgowało katar. Stojące obok dziewczyny, zwłaszcza Serek, zaczęły się z tego śmiać. Blondwłosa fraccion po chwili zamilkła, spuszczając czerwoną twarzyczkę.
- Jak dzieci. A to z nas się tutaj śmiej...Marvy, co Ci się stało?-
Marv nie interesowała bzdurna kłótnia dziecinnych Arrancarów. Jej blond włosą głowę zaprzątał jeden obraz. Karakuri. Nie mogła pojąć co ją tak zaintrygowało w nim, że przez cały czas jak obserwowała z Serkiem walkę Svena z Shinigami, jej oczy skupiły się na tym drugim. A może...Otrząsnęła się, próbując przypomnieć sobie to, co chciała jej przyjaciółka od niej.
- Przepraszam Serek, zamyśliłam się. Mogłabyś mi pomóc w pewnej sprawie? To ważne.- poważna mina Marv mówiła wszystko. Serek nie mogła nie odmówić. Nie swojej najbliższej przyjaciółce.
- Co chcesz zrobić, Marv? Chyba nie zabić Svena, zginęłabyś od razu!-
- No co Ty! Chcę uciec stąd, do Soul Society. Musisz przypilnować mnie, kiedy będę otwierała gargantę i wymyślić jakąś wymówkę na moją nieobecność.-
- A co tam chcesz robić?! Za mało było emocji z pobytem Svena? Poza tym jak pojawisz się tam, to obskoczy Cię cała horda Shinigami!- spytała wyraźnie zaskoczona kocica.
- Zrobisz to czy nie?!- ryknęła Marvyanaka, próbując się uspokoić po dłuższej chwili.
 - Dobra, dobra. Pomogę Ci, tylko nie bądź taka zła. Nigdy nie znałam Cię od tej strony.- jęknęła wystraszona Serek, przygładzając futro.- Daj mi tylko znać, a ja odwrócę jakoś uwagę Svena i Grimmiego.-
Z każdą kolejną chwilą Marv zastanawiała się nad tym, co ma robić gdy znajdzie się w Soul Society. Wrogi teren, zero znajomych miejsc, osób. A ona...Chciała go odnaleźć, to było silniejsze od niej. Walczyła, ale w przegranym pojedynku ze swoim „sercem”, o ile Arrancarzy je mają, można było wątpić. Ale to nie było jej zmartwieniem. Wskoczyła do mrocznego tunelu, biegnąc nie wiedząc gdzie wyjdzie. Lecz nie przejmowała się tym, coś ją pchało do przodu pomimo wizji ewentualnej śmierci. Ale jeśli mogłaby tylko na chwilę...Wyskoczyła przez wyjście garganty. Czy to było Soul Society? Czy on gdzieś był...w pobliżu?
- Nie ruszaj się.- szorstki, niosący śmierć głos dobiegł jej uszu. Zimne ostrze katany drapało bladą szyję. Odwróciła powoli wzrok ku źródłu i zrozumiała, że opuszczenie Hueco Mundo było największym błędem jaki mogła popełnić. Spotkała go, Yakurę. Ale chyba nie tak się wita „gości”...
*
~To be continued...

piątek, 28 lutego 2014

~Rozdział XIX "Nieczysta gra Arrancara".

Witam, witam i o zdrowie pytam:3 Jak zapowiadałem, nowy rozdział. Dalej krótszy, ale wolę w taki sposób się przyzwyczaić do pisania :) Szczególnie dedykuję go Serek, wie ona czemu;)
*
Yakura miał tylko sekundę. Sekundę na to, aby wycofać jakimś cudem wprowadzoną w ruch, płonącą Soramusume. Nawet jemu, panu Zanpakutou, trudno było okiełznać żywioł, którym władała jego „córka”. Szczególnie kiedy śpiewała, a jej głos docierał do uszu wszystkich zebranych, nie tylko Eri.
Kuroi zaś w tej jednej chwili bała się. Cholernie się bała Soramusume, czując tuż przed twarzą jej gryzące iskierki. Dotarło to do niej, że wizerunek jaki przedstawiła na treningu kendou był tylko pojemnikiem, kryjącym prawdziwą moc platynowej dziewczyny. A jej głos, pieśń? Kołysanka...? Nie wystarczył fakt zetknięcia się z zabójczymi wyładowaniami. Sora nie była zaś grzeczną dziewczynką. Kiedy walczyła, robiła to od początku do końca. Nie ważne czy jej, czy też wroga. Jaki byłby najlepszy sposób na pożegnanie oponenta, niż zaśpiewanie mu kołysanki żałobnej? „Śmierci mą towarzyszką, bliskie ci jesteśmy”, zdawała się mówić Sora. Ironia, ktoś by powiedzieć mógł. Tak delikatna istota, o czystym, głębokim głosie. A zarazem tak zabójczym. Sora jednak zatrzymała się, bez jakiejkolwiek ingerencji ze strony „Ojca”.
*
Właśnie na taką okazję czekał Sven. Odepchnął na bok skołowaną i zastygłą w bezruchu Eri, uznając ją za robaka. Jego celem był szlachcic, równie zaskoczony, co jego podwładna. Arrancar chwycił w pasie kapitana za jego szatę i silnym ruchem nogi, odrzucił go w kierunku kamienicy będącej tuż przed nimi. Nagły powrót świadomości zmusił Yakurę do hamowania i uniknięcia zderzenia ze ścianą.
- Brawo, kapitanie. Nie spodziewałem się, że ockniesz się tak szybko. Lepiej byś wyglądał tam na dole, wśród szczątków ściany.- mruknął prześmiewczo Hevaniero, po cichu przeklinając refleks Shinigami.
- Byłoby szkoda zaczynać walkę w taki sposób...Eri, co Ty tutaj robisz?!-
- Z...Zgred? Ja...sama nie wiem jak się tutaj znalazłam..- bąknęła niepewnie Kuroi, lądując na rozdygotanych nogach na ziemi.
- Eri, tak? To biedactwo nazywa się Eri...Jak widzę, niezbyt się lubicie, więc nie będzie problemem jak zrobię TO.- chwilę później Angel, jego katana przebiła na wskroś ciało Shi-chan. Widok krwi, spływającej z kącika ust na policzek był oznaką porażki Yakury. Angel nasiąknięty krwią lśnił miejscami, trzymany w ręku Svena. Ichigo zaś pierwszy raz nie wiedział co ma zrobić, czy wtrącić się do walki.
- Jak...przecież to Eri. Nie mogła tak łatwo zginąć?- pytał sam siebie Karakuri, spoglądając na bezwładne ciało Eri, lecące w dół, ku ulicy. Huk kości uderzających o bruk rozszedł się po okolicy. Yakura ledwo stał. Nie potrafił panować nad swoim gniewem, wstrzymać go przed eksplozją. Liczyło się jedno: posiekać Svena...
- Yakura, wstrzymaj się...- dziwny, męski głos zagościł w uszach kapitana. Przekręcił głowę i szeroko rozwartymi powiekami spojrzał na Kurosaki'ego, próbującego go uspokoić.- Widziałem co ten bydlak zrobił, ale nie możesz dać mu tej satysfakcji ze swojego gniewu. Razem go zaatakujemy...-
- Mam gdzieś Twoje pomysły! Dopóki nie poćwiartuję tego sukinkota, nie mamy o czym gadać!- warknął Yakura, jakby był wilkiem, któremu inny samiec próbował odebrać ofiarę.
- Jesteście przeuroczy, panowie. Pozwólcie jednak, że coś wam pokażę.- ledwo to powiedział, a martwe z pozoru ciało Eri uniosło się do góry, będąc ponownie żywym. Yakura nie wiedział czy to wpływ adrenaliny czy to wszystko było snem. Zobaczył żywą Shi-chan, jakby to co się stało przed chwilą nie miało miejsca.
- Eri?!- udało mu się tylko wykrzyknąć, kiedy skierował na Svena wzrok. Arrancar uśmiechał się szeroko, jak gdyby on i obaj Shinigami byli częścią teatrzyku. Jednocześnie przytulał niemą Kuroi do ramienia, wpatrzoną w jeden punkt.
- Zorientowałem się, że byłem na tyle nie miły, zapominając o poinformowaniu o tym, co potrafię.- wyjął katanę z sayu, Angel błysną nieskalany wcześniej widoczną posoką.- Poznajcie Angela, mojego Zanpakutou. Jego cudowną zdolnością jest...tworzenie iluzji.- Ichigo wzdrygnął się na wspomnienie iluzji. Pamięć o Aizenie obudziła w jego głowie obrazy sprzed kilku lat. Karakuri zaś nie mógł uwierzyć w fakt, że poddał się złudzeniu. Nigdy nie był na nią podatny, ale teraz dał się nabrać jak mały dzieciak.- Kurosaki, muszę Cię jednak ostrzec: moja iluzja nie jest tak infantylna jak Aizena. Zresztą, nawet nic jeszcze nie zrobiłem, a już wpadliście w zakres jej działania. To takie żałosne. Ale teraz, zakończmy te pogaduszki, mam zadanie do wykonania.-
Hevaniero ledwo skończył mówić, a jego ręka zastygła w miejscu, spętana lodowymi kryształami. Lodowaty wiatr sprawiał, że letnie popołudnie zmieniło się w zimowy wieczór.
- Rukia!-
- Powiedz mi, Ichigo, czy to wynika z lenistwa, że ciągle gadasz z wrogiem, zamiast atakować go?- porucznik Kuchiki trzymała wyciągniętą i uwolnioną Sode no Shirayuki przed sobą, wycelowaną bezpośrednio w bok Svena.
- Kolejna Shinigami...? Ile was matka miała, co? Przychodzę w prostym celu, chciałem kupić zwykłe słodycze i alkohol, a wy...?!- nie dokończył.
- Tsugi no Mai: Hakuren!- w kierunku Hevaniero ruszyła lodowa fala, zamrażając go do postaci rzeźby. Pod lśniącą powierzchnią widoczny był grymas zdziwienia na twarzy bruneta.
Oniemiałe ciało Eri nagle zniknęło, rozwiewając się na wietrze niczym popielna kukła.
- Karakuri-taichou, wszystko w porządku?- spytała Rukia, lądując obok zaskoczonego Yakury. Ichigo milczał, czując rozgoryczenie spowodowane wtargnięciem dziewczyny na pole bitwy. Po chwili w mózgu Zastępczego Shinigami pojawiło się wspomnienie walki o podobnym przebiegu.
- Rukia, Yakura, odsuńcie się!- jak na zawołanie, lodowa skorupa Hakuren pękła na miliony kawałków, wypuszczając swego więźnia. Sven stał w powietrzu, trzęsąc się z zimna. Angel drżał w jego dłoni, nie wypadając jednak z uścisku właściciela.
- M...myślałaś, kobieto, że zamkniesz mnie na zawsze w tej lodówce? Niedoczekanie. Kuse, za dużo czasu już straciłem w tej zabitej deskami dziurze. Zabieram słodycze z alkoholem i wracam do domu, tam jest cieplej przynajmniej.- Hevaniero zrobił krok do tyłu, po czym zniknął im z oczu. Pojawił się na moment między Rukią, a Yakurą by posłać im żądne zemsty spojrzenie i pobiegł w kierunku miasta. Karakuri próbował go złapać, lecz Arrancar, mając potrzebne łupy, otworzył gargantę, zamknąwszy ją za sobą błyskawicznie.
- I widzisz co narobiłaś? Gdyby nie Twoja interwencja, poradzilibyśmy sobie. A tak drań uciekł, pozostawiając niedopowiedzenia!- jęknął Ichigo, poirytowany zaistniałą sytuacją. Yakura tylko stał, nie mogąc pozbierać jakichkolwiek myśli. To na pewno była najdziwniejsza wizyta w Świecie Żywych, odkąd tutaj gościł.
*
- Ile mamy czekać na te głupie żelki?! Nie ma go już kilka godzin!- zrzędziła płaczliwie Serek, próbując nie myśleć o żelkach. Chociaż...czy jakiejkolwiek myślenie jej w ogóle wychodziło? Marvyanaka zaś, niecierpliwa tylko w środku, posłusznie czekała na powrót Hevaniero. W końcu otworzyła się przed nimi garganta, a w progu stanął Sven.
- Sveniu! Ty podły, wredny...wredny...Arrancarze! Gdzie się podziewałeś, do pioruna?! Ja tu umieram z głodu, Marvy z pragnienia, a Ty co?! Posiedzenie sobie zrobiłeś w mieś...- zamilkła, widząc jak brunet posyła jej spojrzenie śmierci.
- Serek, Marvyanaka, mamy sporo do omówienia...apsik!- skwitował swoją wypowiedź mężczyzna, wycierając nos o chusteczkę.
To był naprawdę dziwny dzień...


~To be continued...

poniedziałek, 10 lutego 2014

~Rozdział XVIII: "Inkwizycja? Wielu się jej spodziewa. Ale tego- nikt".

W końcu, po wieelu miesiącach zastoju, w końcu jest rozdział. Napisany, krótszy, ale szykujcie się na cd. niedługo, bo Wena się trzyma. Ale zapraszam do czytania :3


*
Spokój, cisza, przerywana tylko lekkim szumem strumyka, spływającego w dół do jeziora. Tego potrzebował Karakuri. Była to najlepsza alternatywa od czasu, kiedy przygarnął pod swoje opiekuńcze „skrzydła” Eri. Osamotniony, pozbawiony nawet obecności Soramusume, miał czas tylko dla siebie. W tym całym zawirowaniu, związanym ze ślubem, ucieczką i innymi problemami związanymi z osobą jego córki, w końcu mógł na trzeźwo skupić swoje myśli. Mógł sam siebie postawić w osąd i spytać: „Czy jestem dobrym ojcem, skoro moja własna, rodzona córka mnie nienawidzi?”. Teraz miał czas na to odpowiedzieć. Nie był dobrym ojcem. Więc jak mógł to zmienić? To dopiero było pytanie…
*
Eri była silna, to trzeba jej było przyznać. Soramusume z większym, niż się spodziewała trudem, pojedynkowała się z bladoskórą dziewczyną. Zdawać się mogło, że Zanpakutou była wyszkolona do granic mistrzostwa w kendo, jednak każda chwila pokazywała iż Kuroi też niewiele brakowało do tego poziomu. Zgrabnie blokując uderzenia bokkena, niemal błyskawicznie przechodziła do kontry, nie dając chwili wytchnienia platynowej duszy.
- Jesteś…lepsza niż myślałam, Shi-chan. – dysząc nieco, Soramusume sprzedała komplement rywalce.
- Mnie walki nauczyła ulica, a Ciebie…cieplutkie sale dywizji. I teraz pomyśl, która z nas szybciej musiała nauczyć się tego, jak przeżyć.- odpowiedziała jej z przekąsem Eri. Była cała posiniaczona, na lewym policzku było widać mocne zadrapanie. Jednak nie była dłużniczką długo wobec Sory. Strój Zanpakutou był pokiereszowany, jak nigdy dotąd podczas poważniejszych walk.
- Jeszcze pożałujesz swojej zbytniej pewności siebie, Eri….- miała uderzyć ją, kiedy nagle stanęła jak wryta. Bokken wypadł z jej dłoni, pioruny otaczające salę zniknęły.
- Ej, Platyno! Czemu nie atakujesz?! – spytała poirytowana Eri, zdziwiona równocześnie zachowaniem Sory.
- Otou-san…muszę wracać do niego. Jest zagrożony.- wydukała dusza, jakby bez emocji. Po chwili, po stojącej naprzeciwko Eri dziewczynie, nie było śladu.
- Co się…dzieje ze Zgredem…?- wymamrotała Kuroi, pytając już tylko powietrze. Nie była świadoma tego, co się działo daleko, poza jej światem.
*
- Pobudka, Ichigo…-
- Daj mi spokój, wczoraj ledwo pozbyłem się chmary Pustych…- wybełkotał zmęczony Ichigo, leżąc jeszcze pod kołdrą swego łóżka.
- Pobudka, śpiochu leniwy! Twoja odznaka wyje jak szalona!- zdenerwowany Kon zaczął skakać po brzuchu Kurosaki’ego, próbując go postawić na nogi.
- Ej, nie prosiłem o taką pobudkę!- Ichigo zerwał się z mebla, podnosząc za futrzaną łapkę Kon’a.
- Mówiłem Ci, że odznaka Twoja wykryła coś lub kogoś!-
- Odznaka?- Kurosaki wypuścił futrzaka na podłogę, biorąc w dłoń migającą, grzechoczącą odznakę Zastępczego Shinigami. Próbując wyczuć wrogie reiatsu, pozostał ślepy na inne przyjazne… Przez okno do pokoju weszła czarnowłosa dziewczyna, z plakietką na ramieniu.
- Ichigo, do roboty. Dwunasta dywizja wykryła obecność…czy Ty mnie w ogóle słuchasz? –spytała Rukia poirytowana ignorancją, pozbawiającej powagi jej raportu.
- Oczywiście, że słuch…Rukia?- zaskoczony, odwrócił się w jej stronę. Po chwili poduszka wylądowała na jego twarzy.
- Mógłbyś choć trochę się przejąć, tępaku! W mieście wykryto obecność Arrancara. I to potężnego, jego reiatsu jest na poziomie Cero, według wyliczeń Dwunastki. –
- Arrancarzy w Karakurze? Nie pokonałem przypadkiem większość z nich, w tym część kapitanowie?-
- Najwyraźniej jakiś przeżył walki w Hueco Mundo. Głównodowodzący Yamamoto kazał znaleźć najbliższego w terenie Shinigami. Podobno kapitan Karakuri jest w mieście, ale nie ma z nim kontaktu. A tylko Ciebie znalazłam, Ichigo.- Kuchiki spojrzała na niego wymownym, rozkazującym wzrokiem. Wiedząc, że kłótnia byłaby bezowocna, Ichigo przyłożył odznakę do ciała, które opadło głucho na podłogę.
- Nie zamierasz mnie chyba zostawić z tym cielskiem?!- spytał z wyrzutem Kon.
- Na pewno coś wymyślisz. Wiadomo, że jesteś przecież bystry, prawda?-
- Czy Ty kiedykolwiek wątpiłeś w geniusz mojego bystrego umysłu?! Myślisz, że nie dam sobie rady?! Nie doczekanie!- Kon, bojowo nastawiony do zadania opieki nad ciałem młodzieńca, heroicznie uniósł je łapkami do góry, kładąc na łóżku.- Skop go za mnie, Ichigo!-
*
Urahara odpoczywał w swoim sklepie, gdy nagle, chwilę relaksacji przerwał odgłos otwieranych drzwi. Nowy klient! Trzeba było go przywitać jak należy, przetoczyły się myśli w głowie Kapelusznika.
- Witam w sklepie ze słodyczami Urahary! W czy mogę...oh, Karakuri-san. Dawałeś mi nadzieję na to, że ktokolwiek tu coś kupi, poza rodziną Kurosaki.- mruknął rozczarowany Kisuke, spoglądając na kamienną twarz Yakury.
- Masz go schowanego, prawda?- spytał śmiertelnym szlachcic, ubrany w czarną, skórzaną kurtkę, jeansy, z nosem przyozdobionym czarnymi okularami.
- Zabrałeś gigai, ale zapomniałeś o Cukierku Duszy?- dało się słyszeć w tonie sklepikarza rozbawienie.
- Wcześniej nie potrzebowałem Cukierka. Myślę, że znasz obecną przyczynę, prawda?-
- To reiatsu...Czuć, że należy do Arrancara, jednak tym razem nie jest ono zwyczajne.- Urahara poprawił kapelusz, dopasowując się do powagi sytuacji.
- Zaopiekuj się gigai, niech nigdzie nie wychodzi, dopóki nie zniknie zagrożenie.-
- Masz moje słowo, Karakuri-san.- odpowiedział Kisuke, podnosząc bezwładne już gigai kapitana. Yakura zaś stał na dziedzińcu przed sklepem, szata kapitańska tańczyła na wietrze, mimo iż nie było widać znaków tego żywiołu. Bardziej spostrzegawczy jednak ujrzeliby, spoglądając w niebo, ciemne chmury, deszczowe, zbierające się nad miastem...To Soramusume, wróciwszy do swego „ojca”, uaktywniała się. Szykowała scenę pod swoją kołysankę śmierci.
*
Sven bacznie obserwował miasto, stojąc na dachu jednego z apartamentów mieszkalnych.
- Pusto, żadnych większych źródeł reiatsu...Tylko gdzie w tej zapchlonej dziurze znajduje się cukiernia?- był tutaj w jednym celu: żelki. Nadal nie wierzył, że dał się namówić na tą misję. I to z tak banalnego powodu, jakim były słodycze. Najlepiej by było gdyby sama Serek poszła po te głupie żelki. To miasto było nudne...
- Ej, A..Arrancarze! Czego tutaj chcesz?!- przemyślenia Svena przerwało jąkanie mężczyzny, shinigami w fryzurze afro na głowie.
- Shinigami?...A już myślałem, że zanudzę się na śmierć.- odpowiedział mu głośno Hevaniero, udając radość w głosie.
- Wiesz z kim rozmawiasz?! Kurumadani Zennouske, to moje miasto i ja zostałem wyznaczony na jego opiekuna!-
- Spadaj stąd, jeśli nie chcesz zostać zwolniony z tej pracy „opiekuna”.-
- C-co?! Już ja Ci pokażę, że nie ze mną te...- przerwał mężczyzna, widząc przed sobą pomarańczowe, krótkie włosy. Ichigo zjawił się, mogło się wydawać, w odpowiedniej chwili.
- Ja się tym zajmę, Zennouke-san...- w mężczyźnie wzbierała złość.
- W końcu ktoś godny mojej uwagi. Jak się nazywasz, dzieciaku?!- spytał Sven, zaintrygowany obecnością Kurosakiego.
- Zastępczy Shinigami, Kurosaki Ichigo. Nie przypominam sobie Twojej twarzy z Hueco Mundo!-
- Kurosaki, tak? Czyli to Ty pokonałeś Ulquiorrę i Grimmjowa. Ciekawe, bardzo ciekawe. Jak wrócę do Hueco Mundo, przekażę mu pozdrowienia od Ciebie!-Grimmjow?! Ichigo zaskoczony tymi informacjami, przypomniał sobie ich walkę oraz przykre spotkanie Szóstego Espady z Nnoitrą
- To Grimmjow żyje?! Myślałem, że Nnoitra go przeciął!-
- Nie wiedziałeś o tym? Grimmjow żyje, został z moimi podopiecznymi w naszym świecie. Zresztą, nie jestem tutaj z własnej woli.-
- Kim w ogóle jesteś?! Nie dość, że nie kojarzę twarzy to jeszcze imienia nie znam...- mruknął lekko poirytowany Ichigo.
- Faktycznie, wybacz mi ten brak szacunku. Sven Hevaniero, Cero Espada nowo powstałej Nova Espada.- Cero Espada? To stąd pochodziło to przytłaczające reiatsu, pojawiła się u chłopaka myśl.
- Nie zaprzeczam, że pojawienie się Arrancara będzie jakąś rozrywką, po tak długim czasie spokoju. Rukia by mnie zabiła za jeszcze dłuższą bezczynność.-
- No to proszę, sprawdź swoją formę, Kurosaki. Chętnie się przekonam o tym, co pokonało Ciffera.- odpowiedział spokojnym, zrelaksowanym tonem Sven, wyciągając z sayu Angela.
W tej samej chwili powietrze przeszyła błyskawica...
- Kurosaki, wiem, że chcesz walczyć ze Svenem, ale zostaw to mnie.- głos Yakury zabrzmiał między arrancarem, a chłopakiem. Kapitańskie haori błyskało, ozdobione wyładowaniami; prawa dłoń okryta była rękawicą, trzymającą tsubę świetlistej katany. Sora zaczęła śpiewać.
- Kolejny gość? Ilu was jeszcze dzisiaj będzie? Chciałem kupić zwykłe żelki, ale ciągle ktoś mi przerywa, chcąc mnie zabić...- jęknął niezadowolony Sven, nie ukrywając jednak tego po sobie.
- Nie traćmy czasu na rozmowy. Ichigo, rób co chcesz, ale jego zostaw mnie.- Yakura wyprowadził pierwszy atak. Jednak tego, co miało nastąpić, nic, a nic się nie spodziewał.
- Tutaj jesteś, Zgredzie! Jak śmiałeś zamykać mnie z So...rą...- na sekundę przed cięciem, między kapitanem, a Svenem stanęła Eri. Miała czas tylko rozszerzyć oczy w szoku...

To be continued...