Witam wszystkich na moim
nowym, a raczej starym, lecz przeniesionym blogu. Ci, którzy chcą wiedzieć, co
się działo we wcześniejszych rozdziałach, zapraszam na Bleach:
Future Onet.
*
Pustka. Gdzie okiem nie sięgnąć, pustka. Pusty obszar pokryty piaskiem,
ciągnący się kilometrami, a daleko na horyzoncie majaczyło Las Noches, tylko
gdyby to cholerstwo nie wydłużało się, o ironio, wraz ze zmniejszającym się
dystansem, Sven czułby się co najmniej zadowolony. Mógłby tam nawet polecieć,
ale pozostawianie za sobą dwojga piechurów, migoczących pod niebem i
przeklinających bycie czworonożnymi zwierzętami lądowymi, nie było ciekawą
perspektywą. Zwłaszcza kiedy obie te istoty marudziły na dodatkowy brak zapasów
w postaci wysokoprocentowych alkoholów i produktów wykonanych z mięciutkiej
żelatyny, co dla uszu Arrancara było katorgą.
- No to jest przecież nie do pomyślenia, towarzyszu Svenie, szto by wódki
nie było u nas! Dobry przywódca powinien umieć zadbać o zapasy!><-
jęczała Marvyanaka, rozglądając się za choćby malutką buteleczką ulubionego
napoju.
- Albo o żelki!>< To tak trudno po nie pójść do Świata Żywych?!><-
Serek wtórowała przyjaciółce, machając smętnie ogonem.
- Gdybym poszedł po to wszystko, zostawiłbym was, a to wiąże się z
niebezpieczeństwem. Więc albo chcecie bym podróżował z wami, albo siedźcie tu
same.- warknął zirytowany Sven, wywołując tak u dziewcząt uczucie podobne do
smutku. Obie na swój sposób przyzwyczaiły się do niego, a zostawienie ich na
pastwę losu byłoby oznaką opuszczenia ich, co było nie dopuszczalne.
- Gomenasai, Sven-sama…-odparła z żalem Marv, spuszczając niedźwiedzi łebek
ku ziemi. Kocica zaś wtuliła się, jakby czekając na głaskanie, co nastąpiło po
chwili. Sven jednak nie zareagował na to zbyt entuzjastycznie, powodując
wycofanie się Adjuchasa.
- Co ja mówiłem o czułościach, Serek?- spytał ją, a jego oczy przeszywały
wzrokiem lekko zdziwioną dziewczynę.
- Ano, że są…ograniczone?- odpowiedziała niepewnie.
- Ograniczona to jest Twoja głowa, towarzyszko…- mruknęła Marv,
wchłaniając, nieco z depresji, małego hollowa wielkości zająca.
- Ale ja nie zjadam słodkich króliczków!-
- No, ale jak to są żelki to niet problema, da?- odgryzła się blondynka.
- Odezwała się, pijaczka!-
- Ja chociaż wiem co piję, Żelusiowa Dziewczyno adna(jedna)!-
- SPOKÓJ!- wrzasnął wkurzony Sven, odciągając na bok przyjaciółki, gotowe
sobie do gardeł skoczyć.- Jeżeli zamierzacie się wymordować na tej pustyni, to
nie ma problemu. Jeden czy dwa balasty mniej…-
- Balast? My to jesteśmy balast?!....Towarzyszu Svenie, ranisz moje
niedźwiedzie serduchooo…- odparła załamana Glow, siląc się na sztuczne łzy,
jakby to nazwała Serek, chwilę później kwitując:
- Wazeliniara…ja mu chociaż tyłka nie obrabiam…-
- A ja nie narzekam tyle co Ty, morderczyni żelatyny!-
- Możecie wreszcie się przymknąć?! Ja tu próbuję myśleć, ale chyba nie
znacie takiego procesu nerwowego…- warknął Sven, wyjmując Angela z sayu.
Argument skuteczny, gdyż po chwili obie ucichły, grzecznie idąc za nim. Po
jakimś czasie Sven zatrzymał się w miejscu, powodując nagły hamulec stóp
dziewczyn. Serek spojrzała zza pleców Arrancara, ciekawa powodu, czemu stanęli.
Jej duże, kocie oczęta błysnęły, kiedy na horyzoncie ujrzała koci ogon.
- Sveniuu, tu leży koteeek!- piszczała radośnie, jakby dostała dożywotni
zapas żelków.
- Ludzkich rozmiarów kot? Czy Tobie na główkę coś upadło, od tego braku
jedzenia? –spytała dość płynnie, jak na nią, Marv.
- Chyba już robiłaś komentarze na temat mojej głowy, blondyno…-
- Znowu zaczynacie? Ile można się kłócić o to samo?- Sven powoli nie
wytrzymywał, jednak ratunek przyszedł z nieoczekiwanej strony…
- Czy wy…wszyscy, może być chociaż chwilę…cicho?!- wrzasnął niebiesko
włosy, koto podobny Arrancar, leżący jak długi na ziemi parę chwil wcześniej.
Otrzepał się z piasku, poprawił czuprynę, po czym podszedł do trójki
podróżników.- Co wy TU robicie? Jacyś nowi? Nigdy wcześniej was nie widziałem…-
- Grimmjow…jak zwykle, szybszy niż jego mózg…- mruknął pod nosem szatyn.
- Skąd mnie znasz, facet?! Nie przypominam sobie „przyjemności” poznania
Ciebie?!-
- Sven Hevaniero, planuję założyć nową Espadę, lepszą, niż to co Aizen
Sousuke prowadził…więc albo dołączysz do mnie, albo giń…-
- Hevaniero, hę?...Zaraz, ja Ciebie pamiętam! To TY jesteś tym głupkowatym,
jedno-skrzydlatym Adjuchasem, który się włóczył przy Ulquiorrze. A to Ci
dopiero, ledwo dostał „awans”, a już mu kawior mam przynosić! W życiu, koleś!-
- Sveniuu, on jest przeuroczy…- szeptała Serek, przyglądając się ich
dialogowi, nie wiedząc, że jeden drugiego obraża. Obaj spojrzeli na nią, jakby
uciekła z domu dla obłąkanych.
- Kim jest ta tęczówka?- spytał Jaggerjaquez, próbując zrozumieć co w nim
jest takiego uroczego.
- Tęczówka? Serek nie wie to co jest…-
- Jesteś tak MDLĄCO przesłodka, że tęcze bym tylko puszczał…- odpowiedział
jej niebiesko włosy, kierując się jej poziomem IQ.
- Nie obrażaj jej. Tylko ja mam do tego ewentualne prawo.- wtrącił się
Sven, głaszcząc dziewczynę po głowie, ale bez udawanego żalu wobec niej.
- Oho, patrzcie państwo, prawdziwy rycerz na białym rumaku. To kiedy ślub,
gołąbki?-
- Towarzysz Sven nie wychodzi za…tfu…nie żeni się z nią tylko z….!...Z…-
odezwała się, z początku odważnie, Marv, stając między nimi, jednak po chwili
cała odwaga owa wyparowała z niej. Ukazując na policzkach dwa czerwone buraki,
wycofała się milcząc już.
- A ta to kto znowu? Jakaś nowa narzeczona, Hevaniero?- spytał szyderczo
Grimmjow, nie ukrywając zadowolenia z „celnej” uwagi.
- Nie, baranie…to Marvyanaka Glow, moja Fraccion…-
- Ah, czyli Ty na serio z tą Nova Espada? Ha, potrzeba Ci dziesięciu, a
jesteś sam…ja raczej nie przyłączę się do kogoś takiego jak Ty, więc…wybacz,
ale od dzisiaj jestem wolny od wszelkich zobowiązanych społecznych.-
- Czyli nie mogę go zatrzymać?- z oczek kotki spływały po kolei krople łez.
- Chciałaś go zatrzymać, Serek? To tak się da?- spytał ją w odpowiedzi
Sven. Pierwszy raz słyszał o tym, aby Adjuchas przygarniał Arrancara i to w
randze Vasto Lorde.
- Aha…będę go głaskała, myła, karmiła…i on będzie mnie miział za uszami…-
ton, w jakim ujęła te czynności, zwiastował iż poważne bierze to pod uwagę.
- Oszalałaś, kobieto?! Ja?! Być zabawką!? No Ciebie do reszty pogięło, głupia
dziewucha!- warknął dawny 6sty Espada, uderzając ją w policzek. Serek nie
potrzebowała długo by pojedyncze łzy, zmieniły się w potok. Reakcja Hevaniero
przyszła dość szybko jednak. Wyjmując Angela ponownie, przejechał ostrzem po
torsie Grimmjow, który mimo hierro, poważnie ucierpiał.
- Mówiłem…nie obrażaj moich towarzyszek…-
- No dobra, dobra…już…nie będę…- raptus mruknął ponuro, zgadzając się
równocześnie na swój nowy los…
*
Nic tego dnia się nie układało po myśli Yoruhime. Pierwszy problem, jaki
znalazła w ciągu tej doby: nauczyciele akademiccy. Fakt, że wiedzieli o jej
prywatnym toku nauczania, odkąd „szanowny” Kuchiki przygarnął ją jako
niedoszłą, co prawda, narzeczoną, nie sprawił im kłopotu z wysyłaniem
Piekielnych Motyli z prośbą o „natychmiastowe zaliczenie podstawowych zajęć z
Kido, Zanjutsu oraz Hakudy”, jak to w nich ujmowali. Dobrze chociaż, że Zgred
nie zmuszał jej do tego osobiście, bo nie omieszkała by uczynić z niego tarczy
do praktyk. Drugi problem: sam Kuchiki. Od czasu ich ostatniej ciszy, jak
nazywała tą parodię rozmowy, nie widziała go poza oficjalnymi obiadami czy
innymi posiłkami. I ku jej zaskoczeni, czuła, że te chwile są pustką,
wypełnioną ironicznie tęsknotą. Czyżby czuła do niego coś poza gniewem? To było
przecież niemożliwe by mogła pokochać mordercę, i to zabójcę jej miłości…
- Otrząśnij się, dziewczyno! Nie kochasz go, tylko chcesz go wkurzyć,
pamiętaj o tym!- krzyknęła sama do siebie, chociaż nie potrafiła swego serca, w
pewnym stopniu, przekonać do prawdziwości tych słów.
- Tu się nie krzyczy, Karakuri.- Moon odwróciła wzrok. Tuż za nią stał
adresat jej rozważań. Stanowczy, lecz spokojny zarazem wzrok jego oczu,
przeszywał ją jak tysiące igieł. Tysiące maleńkich główek uderzało w nią
niemiłosiernie, wywołując mentalny ból, będący nie do zniesienia.
- B…Byakuya…możesz przestać to robić…?- spytała słabym głosem, przewidując,
że jej długie nogi więcej nie wytrzymają i pociągną ja na podłogę.
- Co takiego przestać?- arystokrata zdawał się nie wiedzieć na czym polega
jej męka.
- Jeśli chcesz….mnie zabić, zrób to…nie każ mi cierpieć…-
- Tak jak Ty mi sprawiasz jedno rozczarowanie po drugim?-
- Wiesz dobrze, że nie chcę za Ciebie wychodzić! Dopóki mnie nie
przekonasz, że kogoś…kogoś takiego jak Ty…-
- Czyli kogo?- brunet przerwał jej w połowie zdania. Pierwszy raz, stojąc
przy nim, czuła strach, wilgotne krople potu spływały po ramionach skrytych pod
rękawami kimona.
- Kogoś…tak…ograniczonego…- wydukała garstką sił.
- Nie osądzaj innych, jeśli sama nie potrafisz zauważyć swoich błędów,
Yoruhime.-
- Ale ja…-
- Widzę Cię na obiedzie, Karakuri.- mruknął, nie zmieniając ani na chwilę
tonu głosu. I ta jego cecha wkurzała Yoruhime. Ta cała otoczka ignorancji,
którą ukazywał przez swą mowę, czyny, mimikę. Eri by to pewnie określiła od
razu, iż „ten typ tak ma”. I tu pojawiał się trzeci problem: kusił ją ten
„typ”. Z każdą chwilą pragnęła dotknąć jego ust swymi wargami, wtopić się w nie
i zasmakować ich słodyczy. Chciała gładzić jego włosy, pachnące jak wiśniowy
sad na wiosnę, kiedy sakura wypuszczała kwiaty...Czuć jego męskie, silne dłonie
na jej tali...
- Karakuri-dono, proszę iść na obiad…- Kagami wyrwała ją z zadumań,
wywołując falę cichych przekleństw w głowie dziewczyny.
- Ah…faktycznie, już idę. Dziękuję, Kagami.- mruknęła, udając się do
jadalni. Przez parę chwil jej umysł oczyszczał się z nieczystych pragnień,
jakby żałowała sama przed sobą, że tak myślała. Skupienie na tym doprowadziło
nagle, iż sandał na jej stopie zaczepił się o fragment kimono, ciągnąc ją za
sobą do przodu. I to tuż przed wejściem do komnaty, gdzie czekali na nią
Byakuya i Rukia.
- Yoruhime-dono, nic Ci nie jest?- spytała z troską młodsza Kuchiki, gdy
Moon usiadła przy stoliku.
- Nie…na szczęście nie…możemy już jeść.- odpowiedziała speszona, nie
wiedząc jak ostatecznie głowa rodu zareaguje na tak karygodną, zapewne,
pomyłkę.- Itadakimasu…- wyszeptała.
- Itadakimasu…- zawtórowało jej rodzeństwo. Posiłek przebiegał wyjątkowo
spokojnie, lecz w pewnej chwili, Moon poczuła się jakby była obserwowana przez
ową dwójkę od początku obiadu. Nagle zrozumiała o co im chodziło. Kimono, a
konkretnie część na jej piersi, odsłaniała intymne krągłości ciała, w małym
stopniu, ale jednak. Mózg i serce w tej chwili znowu zaczęły pracować razem.
Przed jej oczami ukazał się Byakuya, tulący ja mocno do siebie, całujący jej
spragnione usta niemiłosiernie. Jego dłonie wpełzły pod szatę młodej
szlachcianki, pieszcząc piersi, skryte pod nią dokładnie. Oddech stawał się
szybszy, z każdą chwilą gdy owe pieszczoty nabierały na intensywności. Nie
potrafiła go powstrzymać i po sekundzie, obi goszczące na jej talii, opadło
delikatnie na podłogę. Kuchiki tylko czekał na taką okazje, ściągając z niej
resztę okrycia. Jej drżące od podniecenia ciało, teraz odarte z wszelkich
tajemnic, poruszało się rytmicznie przy każdym następnym oddechu, pełnym
rozkoszy. Obie dłonie mężczyzny wygodnie usadowiły się na „pagórkach”, drażniąc
„szczyty” owych opuszkami palców. Yoru zaś, jakby na oślep, szukała dostępu do
bioder kochanka, aż wreszcie trafiła na charakterystyczną twardość jego
męskości. Nie umiała walczyć z ochotą dopieszczenia bruneta, czemu towarzyszyło
wpuszczenie języka do jego ust i złączenia się z jego. Pisnęła cicho, gdy jedna
z dłoni Byakuyi sięgnęła do jej nietkniętego przez nikogo wcześniej, łona. Nie
potrzebowała protestów, było to silniejsze niż zamknięta w głowie i rozumie
wola….
- Yoruhime-dono, dlaczego jesteś tak czerwona na twarzy…?- usłyszała gdzieś
w tle głos Rukii…
- Nie teraz, Rukia-dono…nie przerywaj mi…-
- Ale Ty…zachowujesz się dziwnie…- przez mózg Yoruhime przeszedł impuls.
Ocknęła się, siedziała przy stoliku, z dłonią pod materiałem kimona, a konkretniej na owych "pagórkach"…
- Gomenasai!- pisnęła głośno Karakuri, wybiegając zawstydzona jak nigdy w
życiu. Co ona zrobiła!? Przecież za to zostanie na bank pocięta jak cebula,
przez ostrza Senbonzakury. Uciekła na podwórze, biegła przez ogród, nie patrząc
na to, czy w kierunku bramy czy nie. Chciała zniknąć jak najdalej sprzed oczu
arystokraty.
- Yoruhime-dono! Poczekaj, proszę!- Rukia wybiegła za nią, sprawdzając
wcześniej czy nii-sama ją puści.- Nic…złego nie zrobiłaś przecież!-
- Zrobiłam! I to nieświadomie nawet! Nie zatrzymuj mnie, Kuchiki!-
jęknęła gorzko Moon, stając pod bramą posiadłości. Zamkniętą, na dodatek.
- Nii-sama na pewno wybaczy Tobie ten błąd…- próbowała ją pocieszyć
brunetka.
- Nie wybaczy! Bo…bo o nim fantazjowałam!- krzyknęła z wyrzutem, chowając
twarz w dłoniach, zapłakaną twarzyczkę. Rukia spojrzała na nią zaskoczona.
Pierwszy raz słyszała, by ktoś wyobrażał sobie jej brata w takich…sytuacjach.
- Na…naprawdę o nim…?-
- Wiem, jestem bezwstydna, nie powinnam tu była mieszkać…- szepnęła smutna,
patrząc na Kuchiki, jakby była katem z wyciągniętą bronią. Żałowała tego,
bardzo i przy tej okazji śmierć wydawała się odpowiednią karą. Od tych
rozmyśleń „uratowało” ją pukanie do drzwi.
- Kto tam?! – spytała młodsza Kuchiki, podchodząc do odrzwi.
- Karakuri Yakura, przyszedłem odwiedzić Twego brata, Rukia-san.-
odpowiedział jej męski, poważny głos ojca Yoruhime…ale tego tylko jej brakowało
dzisiaj…
- To proszę wejść, Karakuri-dono, zapraszam.- powiedziała porucznik, stając
w otwartej bramie. Yoruhime korzystając z okazji zniknęła im z oczu, kryjąc się
na terenie ogrodu.
- A jak moja córka się sprawuje?-
- Yoruhime-dono? Ona…gdzieś tutaj była…- rozejrzała się niepewnie po
ogrodzie.
- Była? To gdzie teraz jest?...No trudno, najwyżej później z nią pogadam.-
stwierdził spokojnie blondyn, kierując się ku posiadłości. Z oddali, a
konkretnie z muru otaczającego rezydencję, pewna „blada twarz” obserwowała całą
sytuację, czekając na dogodny moment, by wkroczyć do akcji. Widząc jak pod jej
nogami pojawia się Yoruhime, postanowiła działać.
- Hej, Moon, nie wiedziałam, że Ty i Zgred bawicie się w chowanego…-
- Eri? Co Ty tutaj robisz?- spytała zdziwiona Yoruhime, spoglądając w górę,
na szeroko uśmiechniętą Kuroi. Szatynka zeskoczyła z ogrodzenia, lądując
delikatnie przed arystokratką.
- Ano śledziłam Zgreda, bo ostatnio znikał z dywizji, jak wiem. A tu
okazuje się, że przychodzi do Lodówy. Czyżby…romansik?- odpowiedziała jej,
akcentując ostatnie pytanie chichotem.
- D…daj spokój! Może jest dziwny, ale nie jest…woli kobiety przecież!-
wzdrygnęła się Moon, nieco oburzona. Nigdy by nie posądziła ojca o coś takiego,
temu tak szybko jak o tym usłyszała, próbowała wyrzucić ową myśl z głowy.
- Spokojnie. Żartuję tylko, nawet Hentai-taichou nie jest takim
zboczeńcem…tak myślę. No to czemu się ukrywasz, Moon?- Eri wróciła jakby nigdy
nic do poprzedniego pytania.
- Dlatego, że…miałam fantazje o Kuchiki’m i jeśli ojciec by się o tym
dowiedział, miałabym problem. I tak już moja pozycja na liście śmierci Byakuyi
jest utwierdzona, bo robiłam to podczas obiadu…co prawda nieświadomie! Ale
jednak…i temu się ukrywam.-
- No masz odwagę, dziewczyno!- w głosie Eri dało się wyczuć pochwałę, co
wywołało rumieńce na policzkach szlachcianki.- Ale przyznam, że Hentai jednak
potrafi być…taki…ciepły…- pochwała zmieniła się po chwili w rozmarzenie.
-Jak to ciepły, w jakim sensie?- dopytywała się Hime, nie wierząc w to, co
słyszała.
- Co?...Nie ważne! Nie jest ciepły, to taka sama Lodówa jak Kuchiki! Nawet
gorszy!- odchrząknęła się, próbując wypluć swoje słowa.
- Eri…czy Tobie przypadkiem nie podoba się mój ojciec?-
- On? W życiu, nigdy mi się nie spodoba! To głupi, zboczony i bezduszny
facet! Taki jak wielu innych!- oburzyła się Kuroi, czując w środku, że jednak
oszukuje siebie, choć nie powinna tak czuć. Ale odkąd pierwszy raz ją
przytulił, nawet nie będąc do końca świadomy tego…- Nie! Nie rozmawiajmy już o
tym! A teraz chodźmy zobaczyć co ze Zgredem i Lodówą…- mruknęła nieco
uspokojona Shi-chan, snując się wśród krzewów niczym szpieg. Yoruhime, nieco
sceptyczna co do pomysłu przyjaciółki, ruszyła za nią…
*
Yakura nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał od Byakuyi. Jego córka coraz
bardziej próbowała ośmieszyć i upokorzyć przyszłego narzeczonego, i to aż tak,
że powoli nie panowała nad tym wszystkim. Nie spodziewał się tego, nie po niej.
- Powinieneś utemperować Yoruhime.- stwierdził doradczo Byakuya,
spoglądając na zszokowanego przyjaciela.
- Coraz bardziej przestaję w to wierzyć, że tak się da, Kuchiki. Tylko nie
wiem po kim ona ma ten buntowniczy charakter. Ani Mizuka, ani ja nie
przejawialiśmy takich zachowań.-
- Zapomniałeś o pewnej sprawie.-
- O czym? Ah, tak, nie musisz mi przypominać, że po śmierci Mizuki
opuściłem Gotei 13, obwiniając je za tą tragedię…- odpowiedział mu Yakura,
kiedy ból po stracie najukochańszej osoby w jego życiu na nowo wbił się w serce
arystokraty. Rozważania przerwał nagle odgłos łamania się drzwi do pokoju…
*
- Czyli się pochwalił Zgredowi…- szepnęła Eri, obserwując z ukrycia rozmowę
dwóch kapitanów, wraz z Yoruhime za swoimi plecami.
- Temperować? Mnie? No chyba go pogięło. Nie będę taka jak on chce…-
- Ale czekaj…Zgred był kiedyś w Gotei? Wiedziałaś o tym, Moon?- spytała
zdziwiona Eri, słysząc o tym, że Yakura opuścił Trzynaście Dywizji.
- No raczej…był. Po śmierci matki, ale nigdy nie mówił czemu...Ej, nie
blokuj mi widoku!-
- A ja to co?! Też chcę posłu…- przepychanka między dziewczynami nie mogła
się skończyć inaczej, niż zdemaskowaniem. Kłócąc się, obie poleciały na drzwi
do pokoju, wyłamując je. Moon jakoś złapała równowagę, ale Kuroi, nie mogąc
stanąć w miejscu, podskakiwała na jednej nodze, w kierunku Yakury, kończąc
swoje popisy lądowaniem w ramionach zarówno zaskoczonego, jak i wściekłego
kapitana 5tej Dywizji.
- Oha…yo, Yakura?- szepnęła zakłopotana, próbując ukryć to pod szerokim
uśmieszkiem.
- Shi-chan, możesz mi wytłumaczyć co Ty tutaj robisz?-
- Ja? Co ja tutaj robię, tak?- ciągnęła dalej, udając niewinną.
- Nie karz mi powtarzać pytania…-
- Straż…- Byakuya był gotów wydać rozkaz pojmania intruza, kiedy Karakuri
gestem ręki wstrzymał go.
- Masz pięć minut by wszystko wyjaśnić, inaczej nie zawaham się poprosić
Byakuyi o pomoc. Ty też, Yoruhime. Jeśli myślisz, że Ci daruję, tylko dlatego,
że tu mieszkasz, to się mylisz.-
- No bo ja…ja chciałam…jeśli chodzi o obiad to był tylko głupi wypadek! Ale
jeśli Kuchiki tak bardzo pragnie mnie ukarać, to niech mnie pokroi swoim
Zan’em. A Ty jak zwykle, tatuśku, jesteś zgorzkniałym zgredem! Dobrze Ci tak,
że matka postanowiła „odejść”, na jej miejscu też bym nie wytrzymała takiego
marudy!...Ups…ja to powiedziałam na głos, prawda…?- chwilowe wzburzenie
zmieniło się, jak w kalejdoskopie, najpierw w zakłopotanie, potem we wstyd.
Karakuri wypuścił z rąk podopieczną i nic nie mówiąc, opuścił salę.- Ale ja…nie
chciałam…!-
- Chyba już tego nie chce słuchać, Moon…- wtrąciła skołowana Eri. Yoru
pierwszy raz żałowała, że obraziła ojca…o jeden raz za dużo…
~To be continued,