Witam wszystkich:D! Po taaak długim czasie w końcu daję wam rozdział!:D I to z okazji Dnia Dziecka:3 Wybaczcie, że tyle to trwało, ale praca licencjacka zabija kreatywność nieco x3 Ale czytajcie, a niedługo nowy rozdział, bo teraz z górki pójdzie:3
Atmosfera
w
jadalni
była
tak
gęsta,
że
można
było
ją
nożem
kroić.
Niefortunna
wypowiedź
Yoru
nie
dość,
że
zraniła
blondyna,
to
wprawiła
w
małe
zdumienie
samego
Byakuyę.
Eri
czuła
się
równie
zaskoczona,
ale
po
raz
pierwszy
było
jej
żal
Zgreda.
Tak
przykre
słowa
usłyszeć
od
własnej
...Młody
kapitan
nigdy
by
nie
pomyślał,
że
Moon
mogłaby
takie
wypowiedzieć.
Kuroi
powoli
zaczęła
się
wycofywać
z
pomieszczenia,
chcąc
jak
najszybciej zniknąć
z
oczu
Kuchiki'ego.
Po
chwili
dołączyła
do
niej
sama
Yoruhime.
Byakuya
nie
podążył
za
nimi,
pozwalając
im
zniknąć
z
jego
oczu.
-
No
to
teraz
przesadziłyśmy,
Eri...
-
jęknęła
brunetka,
patrząc
na
Kuroi
wściekłym
wzrokiem.
-
To
nie
moja
wina,
że
Zgred
tak
zareagował!
Facet
po
prostu
jest
przewrażliwiony.
-
-
A
kto
mnie
ciągał
po
ogrodzie?
Ty,
Eri,
ty!
I
żałuję,
że
dałam
się
w
to
wmieszać.-
marudziła
Moon,
próbując
jakoś
zrozumieć
reakcję
ojca.
W
takim
gniewie
nigdy
go
nie
widziała,
mimo
że
na
twarzy
był
spokojny.
Zawsze
taki
był.
Twarz
jego
była
niczym
głaz,
nieskalany
uczuciami.
No,
może
kiedyś
uśmiechał
się,
ale
teraz
to
był
zupełnie
inny
facet.
Z
rozmyśleń
wyrwała
ją
biegnąca
praktycznie
naprzeciwko
jej
Rukia.
-
Yoruhime-dono,
proszę
uwa...-
młodsza
Kuchiki
nie
zdążyła
dokończyć.
Obie
wpadły
na
siebie,
lądując
na
dywanie
z
hukiem.
-
Ałała...Rukia-dono,
uważaj
jak
chodzisz.-
jęknęła
Moon,
ocierając
obolałe
czoło,
obwiniając
o
zderzenie
samą
porucznik.
-
To
Twoja
wina,
że
nie
patrzysz
jak
idziesz!-
-
I
co,
zamierzacie
tak
na
siebie
wrzeszczeć?-
wtrąciła
Eri,
pochodząc
do
nich
spokojnym
krokiem.
Mimo
iż
biegła
przed
Moon,
cofnęła
się
by sprawdzić
co
się
stało
na
korytarzu.
Rukia
spojrzała
na
zdziwioną
Kuroi.
-
Ty
jesteś
ta
cała
Kuroi
Eri?-
spytała
niepewnie.
Wiele
słyszała
o
niej,
ale
pierwszy
raz
widziała
tak
bladą
dziewczynę.
Porównując
ją
do
Sode
no
Shirayuki,
Zanpakutou
wydawała
się
być
znacznie
ciemniejszej
karnacji
niż
podopieczna
Karakuri'ego.
-
A
co,
Zgred
nie
opowiadał
o
mnie
mniejszej
Lodówie?
Dziwna
sprawa,
myślałam,
że
jestem
powszechnie
znana
w
Seireitei.-
Eri
odpowiedziała
jej
ze
znaną
sobie
złośliwością.
-
Lodówa?!
Jak
śmiesz
obrażać
mojego
brata?!-
wzburzyła
się
Kuchiki,
sięgając
po
tsubę
swojej
katany.
-
Rukia-dono,
uspokój
się
ona
zawsze
jest
taka....-
Moon
próbowała
uspokoić
arystokratkę,
ale
jej
próby
wydawały
się
nieefektowne.
Nagle
czyjaś
dłoń
zatrzymała
ją.
-
Nii-sama?
-
Rukia
spytała
zaskoczona,
patrząc
za
siebie.
Tuż za jej plecami stał Byakuya,
wyjątkowo
spokojny,
pomimo
ostatnich
wydarzeń.
-
Zostaw
je.
– odpowiedział
jej
chłodno
arystokrata,
obdarowując
ją,
Eri
i
Moon
spojrzeniem.
-
Ale
ona
obraziła
Ciebie,
Nii-sama!?-
-
Jeśli
tylko
tak
potrafi,
to
jej
problem.-
mruknął
Kuchiki,
zawracając
ku
salonowi.
Rukia
podążyła
za
nim,
nie
chowając
jednak
irytacji
zachowaniem
Kuroi.
*
Yakura
był
pewny
jeden
rzeczy
co
do
swojej
córki:
nie
rozumiał
jej.
Nie
potrafił
pojąć
jej
toku
myślenia.
Czym
się
kierowała
we
wszystkich
złośliwościach
wymierzonych przeciw
niemu?
Może
chciała
pokazać
mu,
że
jest
tak
kiepskim
ojcem,
iż
tylko
jest
wart
obelg?
Potrafił
jednak
je
przetrzymać.
Wiedział,
że
nie
był
ideałem,
ale
zrobił
to,
co
zrobił
aby
jego
córka
była
bezpieczna.
Zwłaszcza,
że
niebezpieczeństwo
ze
strony
jego
brata...
-
Mizuka-sama
nie
byłaby
szczęśliwa
słysząc
to,
co
powiedziała
jej córka, zwłaszcza na temat waszego małżeństwa, otou-san.-
spokojny,
kojący
głos
Soramusume
wybudził
szlachcica
z
rozmyśleń.
- Mizuka
nie poznałaby w ogóle swojej córki. Ze spokojnej dziewczynki
wyrosła nadąsana pannica, która tylko jęczy.- szlachcic nie
ukrywał irytacji.
- Może
to wpływ Świata Żywych tak ją zmienił?- spytała zatroskana
blondynka.
- A co
miałem zrobić? Zamknąć ją w bunkrze i czekać aż wszystko
minie? Takeshi i tak by znalazł ją, pomimo kryjówki!-
-
Otou-san...nie unoś się gniewem, nie tutaj.- Sora wtuliła się
mocniej w plecy właściciela. Yakura w końcu spotulniał, jak pies
po nieprzerwanym szczekaniu.- Bardziej mnie martwi Shi-chan. Nie
uważasz, że opieka nad nią jest ponad Twoje siły?-
-
Najwyraźniej mam zbyt dobre serce, sam wiem co to nędza. Tyle lat w
Rukongai, tyle przeżytych lat z Kamini...żałuję, że obie tam się
udały...- Karakuri spuścił twarz w dół, twarz zasmuconą, choć
na pierwszy rzut oka nie było tego widać.
- Ja również tęsknię za
Soramusuko...braciszek zawsze mi towarzyszył, tak jak pani Kamini
Tobie.-
- Wiem o tym, Sora-chan,
doskonale o tym wiem. A Eri...zaczynam mieć przeczucie, że skądś
ją znam, tylko nie wiem skąd.-
- Jej reiatsu...przypomina to,
które posiadał tamten Pusty. Ten co JE zabił.-
- Myślisz, że powinienem ją
jakąś ukarać za te wtargnięcie?-
- Mam nawet pomysł, otou-san,
ale...-
- Ale co takiego, Sora?-
dopowiedział pytaniem Yakura.
- Jutro idziesz do Świata
Ludzi, prawda? W tym czasie moglibyśmy użyć lalki z Drugiego
Oddziału. Tą, która
materializuje Zanpakutou, pamiętasz jak Yoruichi-san mówiła o
niej?-
- Tak, pamiętam.-
- To jutro masz zajęcia z
Kendou. Mógłbyś normalne odwołać, a ja bym zajęła się Kuroi.-
mówiąc to, buźkę Sory zapełnił złośliwy uśmiech. Ale w tym
momencie nie tylko ona się uśmiechała.
*
Eri
niepewnym
krokiem
weszła
do
sali
ćwiczeniowej
kendou.
Zjawiła
się
tam,
gdyż
Zgred
postanowił
ją
tak
ukarać,
prywatnymi
korepetycjami.
Kuroi
spodziewała
się,
że
zajęcia
te
nie
będą
jednak
czymś
łatwym.
Karakuri,
nie
patrząc
na
jego
charakter,
był
silnym
mężczyzną.
Ba,
przecież
to
kapitan!
Jakież
było
jej
zdziwienie,
kiedy
na
środku
maty
treningowej
stała,
odwrócona
do
niej
plecami
jednak,
kobieta.
Niezbyt
wysoka,
praktycznie
dorównywała
wzrostem
Shi-chan,
ale
już
sama
jej
obecność
wprowadzała
do
żywiołowego
serca
Eri
uczucie,
przypominające
lęk.
Milczała,
trzymając
pewnie
w
ręce
bokken.
Ręce
osłoniętej
czarną,
bogato
zdobioną
rękawicą
z
naramiennikiem,
kryjącym
pod
sobą
równie
ciemny
materiał.
Obie
kończyny
nieznajomej
były
tak
odziane.
Ona
sama
zaś
stała,
okryta
podobnej
barwy
płaszczem,
którego
materiał
sztywniał,
idąc
dalej
ku
nogom.
Na
końcu
jego
wyszyte
były
wzory,
przypominające
nachodzące
na
siebie
węzły,
jeden
idący
od
drugiego,
wplątując
się
w
kolejny.
-
Kim
Ty
jesteś?
Gdzie
jest
Zgred?!-
jakby
słowo
„Zgred”
było
zaczepką,
kobieta
odwróciła
się.
Teraz
Eri
widziała
ją
w
pełnej
krasie.
Reszta
ubioru
była
czarna
jak
noc.
Wysokie
buty,
w
których
miejscu
łydek
było
widać
sznurki,
odkrywające
skórę.
Pod
płaszczem
spódnica,
z
widocznymi
piorunami
na
niej,
te
zaś
pulsowały
energicznie,
jak
żywe.
Na
niej
zaś
coś,
co
przypominało
płytę
od
zbroi,
chroniąc
newralgiczne
miejsca
na
ciele.
Pierś
była
zaś
skryta
pod
kamizelką,
z
dekoltem
odsłoniętym
na
środku,
w
polu
będącym
jakby
bryłą
geometryczną.
Głowę
zaś,
będącej
„domem”
dla
długich
praktycznie
do
kolan,
podchodzących
pod
platynę
włosów,
zdobił
diadem,
którego
ciemny
klejnot
szczelnie
był
wtopiony
w
biżuterię,
leżącą
na
czole.
-
Otou-san
nie
mówił
Ci,
że
nie
ładnie
jest
przezywać
innych?
-
odpowiedziała
spokojnym,
stonowanym
głosem,
dziewczyna.
Jej
soczyste
jak
śliwka
oczy
spoglądały
w
kierunku
„bladej
towarzyszki
miejsca
i
czasu”.
-
Otou-san?
Czyżby
pan
kapitan
miał
kolejną
córę?
Co,
może
teraz
nieślubną?!-
zażartowała
Eri,
nie
wiedząc
jednak,
iż
popełnia
kolejny
błąd,
wliczając
obrazę
Yakury.
-
Karakuri-otou-san
ma
już
jedną
córkę.
Mimo
to,
Yoruhime-dono
wciąż
rani
ojca.
Ja
jestem
jego
córką,
ale
tylko
wtedy,
kiedy
jest
u
siebie,
w
swoim
świecie.-
-
W
swoim...świecie?
-
powtórzyła
zdziwiona
Eri.
Coś
jej
świtało
po
głowie.
Coś,
czego
dowiedziała
się
na
zajęciach...
Z
czego
to
było?
Zanjutsu?
Tak,
pamiętała
już.
Instruktor
mówił
o
tym,
że
każdy
Shinigami,
który
posiadł
swojego
Zanpakutou,
potrafi
komunikować
się
z
nim
poprzez
Zanjin,
może
spotkać
go
we
własnym,
wewnętrznym
świecie.-
Czekaj...Ty
nie
jesteś
przypadkiem...?-
-
Zgadłaś,
Kuroi.
Jestem
Soramusume,
Zanpakutou
Karakuri
Yakury.
Powierniczka
jego
smutków,
radości
i
mocy.
-
odpowiedziała
stanowczo
Platyna,
gdyż
takie
karykaturalne
imię
nasunęło
się
Kuroi
do
jej
rudo
brązowej
czupryny.
Po
chwili
salę
otoczył
długi,
iskrzący
się
piorun,
blokując
ewentualną
drogę
ucieczki.
-
I
TY
masz
mnie
uczyć?
Kendou?
Nie,
ja
podziękuję.
Jeśli
Zgred
jest
taki
tchórzliwy,
aby...-
nie
dokończyła
wypowiedzi,
gdyż
pod
jej
szyją
zagościł
jeden
z
końców
bokkena.
- Nigdy więcej nie nazywaj tak
mojego pana, w mojej obecności...- cała słodycz, płynąca z
wyglądu dziewczyny, prysnęła. Eri przez małą, krótką chwilę
bała się. Bała się Soramusume, zwłaszcza, że słyszała o
zdolnościach owej Zanpakutou.
- Ej, uspokój się. Nie będę
już tak nazywać jego....- dodając po chwili w myślach „...nie
przy Tobie, jędzo”.
- Obyś dotrzymała słowa,
Kuroi. A teraz...czas na praktyki kendou. Bokken już masz, jak
widzę.-
- Tak! I to nie jest zwykły
bokken, to Badylek! Mój towarzysz od wielu lat, dzięki niemu
skopałam wiele „męskich” tyłków, więc taka damulka jak Ty to
małe wyzwanie.-
- Za chwilę się przekonamy,
„Shi-chan”.- rzuciła pogardliwie Sora, ukazując złośliwy
uśmiech na ustach.
- Ja mam IMIĘ, kobieto!-
krzyknęła Eri, przechodząc do odpowiedzi w postaci ataku na Sorę.
Po sali przeszedł odgłos uderzenia drewien...
*
Sven miał dość. Miał
wyraźnie dość ciągłego zamęczania ze strony Serek i Marv, które
prosiły o żelki oraz vodkę, jakby był jakimś cudotwórcą-magiem.
- Nie mam żelek! Ile razy mam
to powtarzać, że nie mam przy sobie tych „rarytasów”?! Dawno
nie byłem w świecie ludzi, więc skąd miałem je wziąć?!-
- Ale Sveniu...- jęczała
Serek, udając przed nim cierpienie.- Ja bez żelek długo nie
pożyję...-
- I tak my to dusze, Serek. Nie
żyjemy od dawna...- dodała Marv, sprawdzając na wszelki wypadek
czy w butelce po trunku nie ma przypadkiem ostatniej kropelki.
- Nie zmienia to faktu, że
żelek pragnę...mocno, ponad wszystko. Mogę nawet pozostać taka,
bez przemiany, ale dajcie mi ŻELKI!-
- Kobieto! Zachowujesz się jak
na głodzie, aż mnie uszy bolą. -warknął Grimmjow, próbując iść
obok Svena, ignorując resztę.
- Bo jestem na głodzie,
Grimmuś! Poza tym nie pozwoliłam siebie obrażać, pamiętasz?!-
- A Ty od kiedy mnie tak
nazywasz, mała?!-
- Odkąd jesteś MOIM kotem,
gdy Ciebie adoptowałam.- stwierdziła pewnie kocica, nie odrywając
zacieszu z pyszczka.
- Możecie oboje się zamknąć?
Jeśli moja wyprawa do Świata Żywych sprawi, że będę miał
ciszę, to poczekajcie...- Sven wystał przed siebie dłoń, w
powietrzu ukazała się, początkowo niewyraźna Garganta.-
Postarajcie się nie powybijać siebie nawzajem nim nie wrócę,
dobrze? Zwłaszcza to się tyczy Ciebie, Grimmjow.-
- Gościu, prędzej ja z nimi
padnę niż któraś zginie od ostrza Pantery.-
- Cieszy mnie Twoja zgoda,
Grimmjow. Do zobaczenia niedługo...- mruknął jeszcze Sven, nim
paszcza Garganty nie zamknęła się na nim. Ruszał do świata ludzi
*
Czujniki i konsole w Dwunastej
Dywizji wariowały. Rin ledwo wyrabiał się z pracą, a nagły alarm
tylko pogarszał jego sytuację.
- Rin, czemu nie mówisz mi na
bieżąco o tym, co się dzieje?! Podobno wykryliście Arrancara w
Świecie Żywych!- Hiyosu podekscytowany, jednocześnie zaskoczony
analizował sektor, w którym odkryto sygnał.
- T...to nie moja wina,
wszystko czegoś chcą ciągle, Hiyosu-san!- chłopczyna próbował
się tłumaczyć.
- Mamy jakiegoś kapitana w
pobliżu?-
- Kapitan Karakuri podobno
dzisiaj rano przybył, ale nie mamy z nim bezpośredniego kontaktu!-
- Jak zwykle...Miejmy nadzieję,
że jednak sam wyczuł tego skurczybyka.-
Sven stał w powietrzu, wysoko
ponad drzewami w parku miejskim Karakury. To tutaj zwykle przychodził
po zakupy, jednak zazwyczaj robił to w nocy. A teraz, wyjątkowo
przybył w dzień. Ale jeśli dwie „damy” proszą o zakupy, to
urazą obyczajów byłoby odmówić. Dzisiejsza wyprawa zaś
zapowiadała się kusząco...
~To
be continued