środa, 15 października 2014

~Rozdział XXI "Wojna i miłość zawsze szły w parze."

Tak, w końcu mam rozdział kolejny! Tym razem zobaczycie jak to jest, że człowiek może jednocześnie kochać, jak i nienawidzić. Rozdział specjalnie dedykuję Marv, gdyż jej OC pojawia się w pełni w końcu :D

Mogłoby się wydawać, że powrót do Soul Society ukoi nieco potargany umysł Yakury. Po tym, co zobaczył w Świecie Żywych, wiara w jego ochronę przed iluzjami zdawała się być bezużyteczna. Przez lata żył w świadomości, że heterochromia
z którą się urodził, będzie go chronić nie tylko przed hipnozą Aizena, jak i zarówno przed pomniejszymi sztuczkami. Dzięki niej jako jeden z niewielu uwierzył słowu Urahary i pomógł mu uciec do Świata Żywych. A dzisiaj? Nieznany mu dotychczas Arrancar wyprowadził go w pole, nie dając nawet po sobie znać kiedy to zrobił. Eri wylądowała w szpitalu, poturbowana atakiem i bezwładnym upadkiem z wysokości. Rukia kłóciła się na przemian z Ichigo o to, kto powinien zareagować na obecność Svena. Zaś Gotei dwoiło się i troiło, dumając nad tym skąd się pojawił tak silny Arrancar, skoro od czasu inwazji na Hueco Mundo większość Espady i ich sług została wybita, albo ciężko ranna. W największą rozpacz wpadła Soramusume, obwiniająca się o brak odpowiedzialności i niedopilnowanie Kuroi. A wszystko to
w rocznicę śmierci Mizuki...
*
Karakuri przekroczył bramę swej posiadłości. Resztę dnia, który w ogólnym rozrachunku mógł uznać na tragiczny, zamierzał spędzić w kapliczce poświęconej jego żonie. Ale pewna blond włosa dziewczyna, przypadkowo lub nie, miała zniwelować jego plany. Poczuł uderzenie wrogiego reiatsu. Nie minęła chwila, kiedy znalazł się przy kobiecie o niedźwiedzich gabarytach, z uszami i futrem owego drapieżnika na plecach.
- Nie ruszaj się.- szlachcic przyłożył ostrze chłodnej katany do szyi Arrancara. Dziewczyna, nie chcąc wywołać niespodziewanej dekapitacji, poruszała tylko oczyma szukając możliwości manewru.- Kim jesteś i co tu robisz?-
Pytanie idące z ust mężczyzny wywołało u Marvyanaki dreszcze, jakby spadła do basenu z lodem.
- Mam się cieszyć, że jeszcze żyję, czy płakać z powodu lądowania w złym miejscu?- spytała Marvy, próbując rozbawić go w nadziei, że nie zabije jej od razu.
- Wybór należy do Ciebie. Jeżeli potulnie wyśpiewasz wszystko, co chcę wiedzieć, to zastanowię się nad opcją oddania Cię Gotei.-
- Wymagasz od niedźwiedzia ćwierkania. Jeszcze trochę i skowronki będą jeść miód, a jeże balony nadmuchiwać, towarzyszu.- mruknęła sarkastycznie Marv, wykorzystując chwilę zdziwienia kapitana na ucieczkę spod gilotyny. Karakuri, początkowo omamiony poczuciem humoru jego przeciwniczki, skierował katanę w jej stronę. Marv rozejrzała się po miejscu, gdzie trafiła. Wylądowała w bogato ozdobionym kwiatami ogrodzie, przepych wskazywał na wysoką pozycję rodu.
-Szukasz miejsca na swój pochówek?- spytał Yakura, dostrzegając w oczach Marv zaciekawienie.
- Nie, towarzyszu Shinigami. Jesteście...z arystokracji, prawda?-
- Skąd to pytanie? Zresztą, masz dziwny akcent i sposób wymowy jak na Arrancara.-
- Bo widzicie, towarzyszu, byłam kiedyś Rosjanką. I to na dodatek komunistką, a my nie znosimy arystokracji, burżuazji.-
- Zabawne, a niby jesteście też ateistami. Więc jakim cudem stałaś się Pustą i Arrancarem?- obydwoje zaczęli chodzić bokiem w przeciwnych kierunkach, mierząc ku sobie ostrzami. Wyglądało to jak taniec z mieczami, a raczej wstęp do niego.
- Niby tak, ale jestem kim jestem. Co do poprzednich pytań: jestem tu z czystej ciekawości. Widziałam was w walce z towarzyszem Svenem, choć można to było tylko nazwać szopką.-
- Wtargnięcie do Soul Society przez Arrancara grozi mu śmiercią, szczególnie jeśli jest samotnym agresorem.- świst powietrza i trzask stali rozpoczął pierwsze sceny pojedynku. Od tej chwili nie było więcej pytań, tylko wyjątkowo zsynchronizowane ataki pojedynkujących się. Karakuri był szybki, jego ciosy potrafiły zaskoczyć niedoświadczoną dostatecznie Marv. Na jej korzyść przemawiał wzrost i masa, idąca w parze z siłą ramion. Wydawać by się mogło, że jednym uderzeniem umiałaby rozkruszyć delikatną Soramusume. Nagle stało się coś, czego dziewczyna nie przewidziała dotychczas- kidou. Arrancarem była zaledwie parę dni, jak nie godzin. Nie wiedziała jak ma się bronić przed nim.
- Hadou nr 31, Shakkahou!- płomienna kula energii uderzyła w nią, ogłuszając jej zmysły na parę chwil. Ku zdziwieniu Yakury, nie miała jednak poważnych obrażeń, zaledwie kilka sińców. Najwyraźniej niedźwiedzia skóra robiła swoje.
- Khe, khe...to było mocne, towarzyszu! Nigdy wcześniej nie widziałam takiego ataku!- Marv, jakby podkręcona bardziej niż na początku, obrzucała ciosami Karakuri'ego. Szlachcic próbując ją uderzyć, nie dał rady nawet jej drasnąć. Zdawało się, że dostała nagle skrzydeł i nauczyła omijać jego cięcia. Karakuri wkraczał powoli w fazę gniewu, nie tyle co samej irytacji jej obecnością.
- Jakim...cudem nagle wyszłaś poza mój zasięg?- spytał lekko zdyszany, nie opuszczając jednak gardy.
- Widzicie, towarzyszu, takie zabawy w moim rodzinnym kraju były codziennością! Zwłaszcza na weselach! Pan młody ze swatem wyciągali szabelki i do bitki, co tam, że po procentach!- krzyknęła radośnie Marv, czerpiąc przysłowiową radochę z dokuczania arystokracie. W pewnym momencie Yakura złapał ją za kant szaty i przyciągnął do siebie, kierując ostrze na jej brzuch.- Towarzyszu...bo pomyślę, że chcieliście mnie złapać za co innego.- zachichotała, a Karakuri zorientował się, że trzyma ją za fragment dekoltu.
- Nie myśl za dużo, Arrancarze. -otrząsnął się, odpowiadając chłodnie na jej komentarz.
- Towarzyszu, nie ma się czego wstydzić! Sama dobrze wiem jakie mam ciało i jak ono działa na mężczyzn. Więc małe uszczypnięcie tu, niewinne złapanie tam nie robi nikomu krzywdy!-
Tego było za dużo. Nie dość, że kpiła z niego jako arystokraty, hańbiła jego zdolności kapitana, to jeszcze obrażała pośmiertną wierność Mizuce. Poczuł, że Soramusume w końcu się ogarnęła po osobistej porażce i wróciła do Wewnętrznego Świata. Włożył więc rękawice na prawą dłoń i wyciągnął katanę przed siebie.
- Ukołysz do snu, Soramusume!- miecz ze stalowego, stał się niefizycznym. Ostrze idące z tsuby zastąpiła migocząca wiązka światła, jakby wyładowania. Marvy usłyszała w swojej głowie śpiew, coś na melodię kołysanki. Nic dziwnego niby, ale głos kobiecy kazał jej usnąć, zamknąć oczy.
- Co się...dzieje? Czemu słyszę kołysankę?- nie mogąc się poruszyć, dziewczyna stała w miejscu, otwarta na każdy atak ze strony kapitana.
- Poznaj moją Zanpakutou, Soramusume. Nie mogłem korzystać z jej pomocy w walce z Twoim szefem, ale teraz- jak najbardziej. Może Twoje Hiero uchroniło Ciebie przed atakami kidou, lecz przed tym co doświadczysz, nie koniecznie.-
Marvyanaka ledwo zdążyła zareagować, ostry ból przeszył jej skórę i nerwy. Silny ładunek elektryczny unieruchomił ją w stanie agonii. Czuła jak jej wnętrzności płoną od natężenia energii. I kolejne uderzenie, kolejne. Karakuri nie tracił czasu na przerwy między atakami. Marvy wyginała się z piekącego bólu. Zrozumiała, że porwała się na zbyt poważnego przeciwnika, jakim jest kapitan Gotei. Nie miała innego wyjścia, jak samej wyjąć ostrze i uwolnić pełną formę. To o czym wspominał Sven, ostateczne wyjście. Kiedy ból zniknął na parę minut, sięgnęła po tsubę.
- Oho, czyżbyś chciała walczyć? Po takiej nawałnicy elektrycznej, wątpię byś miała siły na jakikolwiek odwet.-
- Nie...doceniacie mnie, towarzyszu Karakuri.- spuściła wzrok i szeptem wypowiedziała formułkę.- Krusz, Ursa.-
Ledwo skończyła ją recytować, ciało dziewczyny z szerokiego barkach i niskiego wzrostem, zmieniło się w wysokie i wyjątkowo umięśnione. Futro zdobiące kark rozprzestrzeniło się na całą powierzchnię ubioru. Zamiast ludzkich palców, u dłoni było widać ostro zakończone pazury. Niedźwiedzie uszy, będące pozostałością maski Pustego, przeobraziły się w łeb drapieżnika, spod którego wygląda twarz niebieskookiej Arrancar. Karakuri nie mógł się otrząsnąć z tego widoku. Przy obecnych gabarytach Marvyanaki, zdawał się być malutki. A Rosjanka nie czekała długo z atakiem. Jeden cios jej łapy wystarczył, aby szlachcic wylądował z hukiem na płocie. Ledwo wstał na nogi, niedźwiedzica była tuż przed nim, uderzając go ponowie. Nieskazitelną dotychczasowo skórę twarzy mężczyzny ozdobiły głębokie szramy.
- No i szto, towarzyszu?! Użyjecie może waszej elektryzującej zabaweczki?! Kiedy skończę z wami, nie będzie czego zbierać.- Fraccion wpadła w szał destrukcyjnej radości. Okładając Karakuri'ego raz za razem, czuła, że jest potężna. Może na tyle potężna, by pokonać samego Svena! Wówczas ona by zajęła jego miejsce, władała Novą Espadą, Grimmjow i Serek byliby na jej rozkazy. Cudna perspektywa, można by pomyśleć. Jej przemiana miała jednak jedną wadę- trwała krótko. Ilość reiatsu pożeranego podczas transformacji, jak i w jej trakcie, powodowała ograniczony zasób energii. Marvy powoli też przypominała sobie cel tej podróży.
- Chciałam...spotkać Ciebie...- wypowiedziawszy te słowa, jej mięśnie zaczęły się kurczyć. Futro, jakby będąc zeszłorocznym i wyżartym przez mole, rozpadało się na strzępy. Niedźwiedzi łebek powracał do dawnej postaci. Koniec końców, powróciła do bycia słabą. Yakura, widząc ten spektakl, powoli podnosił się z ziemi. Obolały, chciał dalej walczyć, ale naleganie Sory zmusiło go do złapania głębszego oddechu. Po chwili zdarzyło się coś nad wyraz niespodziewanego.
- Co Ty robisz, Arrancarze...?- wydukał zdyszany, kiedy ta przyczołgała się do jego stóp. Wyciągnęła ku jemu ręce, jakby po omacku szukając czegoś stabilnego do złapania.
- Chciałam Ciebie spotkać..poznać, nie zabić...-
- O czym Ty...?- nie zdążył dokończyć zdania, kiedy dziewczyna, wbrew wszystkiemu co logiczne się wydawało po tej walce, złożyła swoje usta na jego wargach. Karakuri, jak porażony nie mógł zareagować w jakikolwiek sposób. Nie zauważył nawet córki wchodzącej do zrujnowanego ogrodu.
- Świetnie! Przychodzę Cię odwiedzić- fakt, że raz na ruski miesiąc, a Ty się ślinisz z...Arrancarem?! I to w rocznicę śmierci mamy?!...Miałam rację, nic się nie zmieniłeś!- Yoruhime spojrzała ostatni raz na nich i wybiegła z płaczem. Yakura wypuścił z impetem Marvy ze swoich objęć. Był gotów odciąć jej głowę ponownie, ale zanim cokolwiek zrobił, ta uciekła do Garganty, czerwona jak truskawki w lecie. Karakuri'ego dręczyło już tylko jedno pytanie: „Kiedy ten dzień się skończy wreszcie?”.

~To be continued.