*
Yakura miał
tylko sekundę. Sekundę na to, aby wycofać jakimś cudem
wprowadzoną w ruch, płonącą Soramusume. Nawet jemu, panu
Zanpakutou, trudno było okiełznać żywioł, którym władała jego
„córka”. Szczególnie kiedy śpiewała, a jej głos docierał do
uszu wszystkich zebranych, nie tylko Eri.
Kuroi zaś w
tej jednej chwili bała się. Cholernie się bała Soramusume, czując
tuż przed twarzą jej gryzące iskierki. Dotarło to do niej, że
wizerunek jaki przedstawiła na treningu kendou był tylko
pojemnikiem, kryjącym prawdziwą moc platynowej dziewczyny. A jej
głos, pieśń? Kołysanka...? Nie wystarczył fakt zetknięcia się
z zabójczymi wyładowaniami. Sora nie była zaś grzeczną
dziewczynką. Kiedy walczyła, robiła to od początku do końca. Nie
ważne czy jej, czy też wroga. Jaki byłby najlepszy sposób na
pożegnanie oponenta, niż zaśpiewanie mu kołysanki żałobnej?
„Śmierci mą towarzyszką, bliskie ci jesteśmy”, zdawała się
mówić Sora. Ironia, ktoś by powiedzieć mógł. Tak delikatna
istota, o czystym, głębokim głosie. A zarazem tak zabójczym. Sora
jednak zatrzymała się, bez jakiejkolwiek ingerencji ze strony
„Ojca”.
*
Właśnie na
taką okazję czekał Sven. Odepchnął na bok skołowaną i zastygłą
w bezruchu Eri, uznając ją za robaka. Jego celem był szlachcic,
równie zaskoczony, co jego podwładna. Arrancar chwycił w pasie
kapitana za jego szatę i silnym ruchem nogi, odrzucił go w kierunku
kamienicy będącej tuż przed nimi. Nagły powrót świadomości
zmusił Yakurę do hamowania i uniknięcia zderzenia ze ścianą.
- Brawo,
kapitanie. Nie spodziewałem się, że ockniesz się tak szybko.
Lepiej byś wyglądał tam na dole, wśród szczątków ściany.-
mruknął prześmiewczo Hevaniero, po cichu przeklinając refleks
Shinigami.
- Byłoby
szkoda zaczynać walkę w taki sposób...Eri, co Ty tutaj robisz?!-
- Z...Zgred?
Ja...sama nie wiem jak się tutaj znalazłam..- bąknęła niepewnie
Kuroi, lądując na rozdygotanych nogach na ziemi.
- Eri, tak? To
biedactwo nazywa się Eri...Jak widzę, niezbyt się lubicie, więc
nie będzie problemem jak zrobię TO.- chwilę później Angel, jego
katana przebiła na wskroś ciało Shi-chan. Widok krwi, spływającej
z kącika ust na policzek był oznaką porażki Yakury. Angel
nasiąknięty krwią lśnił miejscami, trzymany w ręku Svena.
Ichigo zaś pierwszy raz nie wiedział co ma zrobić, czy wtrącić
się do walki.
-
Jak...przecież to Eri. Nie mogła tak łatwo zginąć?- pytał sam
siebie Karakuri, spoglądając na bezwładne ciało Eri, lecące w
dół, ku ulicy. Huk kości uderzających o bruk rozszedł się po
okolicy. Yakura ledwo stał. Nie potrafił panować nad swoim
gniewem, wstrzymać go przed eksplozją. Liczyło się jedno:
posiekać Svena...
- Yakura,
wstrzymaj się...- dziwny, męski głos zagościł w uszach kapitana.
Przekręcił głowę i szeroko rozwartymi powiekami spojrzał na
Kurosaki'ego, próbującego go uspokoić.- Widziałem co ten bydlak
zrobił, ale nie możesz dać mu tej satysfakcji ze swojego gniewu.
Razem go zaatakujemy...-
- Mam gdzieś
Twoje pomysły! Dopóki nie poćwiartuję tego sukinkota, nie mamy o
czym gadać!- warknął Yakura, jakby był wilkiem, któremu inny
samiec próbował odebrać ofiarę.
-
Jesteście przeuroczy, panowie. Pozwólcie jednak, że coś wam
pokażę.- ledwo to powiedział, a martwe z pozoru ciało Eri uniosło
się do góry, będąc ponownie żywym. Yakura nie wiedział czy to
wpływ adrenaliny czy to wszystko było snem. Zobaczył żywą
Shi-chan, jakby to co się stało przed chwilą nie miało miejsca.
- Eri?!- udało
mu się tylko wykrzyknąć, kiedy skierował na Svena wzrok. Arrancar
uśmiechał się szeroko, jak gdyby on i obaj Shinigami byli częścią
teatrzyku. Jednocześnie przytulał niemą Kuroi do ramienia,
wpatrzoną w jeden punkt.
-
Zorientowałem się, że byłem na tyle nie miły, zapominając o
poinformowaniu o tym, co potrafię.- wyjął katanę z sayu, Angel
błysną nieskalany wcześniej widoczną posoką.- Poznajcie Angela,
mojego Zanpakutou. Jego cudowną zdolnością jest...tworzenie
iluzji.- Ichigo wzdrygnął się na wspomnienie iluzji. Pamięć o
Aizenie obudziła w jego głowie obrazy sprzed kilku lat. Karakuri
zaś nie mógł uwierzyć w fakt, że poddał się złudzeniu. Nigdy
nie był na nią podatny, ale teraz dał się nabrać jak mały
dzieciak.- Kurosaki, muszę Cię jednak ostrzec: moja iluzja nie jest
tak infantylna jak Aizena. Zresztą, nawet nic jeszcze nie zrobiłem,
a już wpadliście w zakres jej działania. To takie żałosne. Ale
teraz, zakończmy te pogaduszki, mam zadanie do wykonania.-
Hevaniero ledwo
skończył mówić, a jego ręka zastygła w miejscu, spętana
lodowymi kryształami. Lodowaty wiatr sprawiał, że letnie
popołudnie zmieniło się w zimowy wieczór.
- Rukia!-
- Powiedz mi,
Ichigo, czy to wynika z lenistwa, że ciągle gadasz z wrogiem,
zamiast atakować go?- porucznik Kuchiki trzymała wyciągniętą i
uwolnioną Sode no Shirayuki przed sobą, wycelowaną bezpośrednio w
bok Svena.
- Kolejna
Shinigami...? Ile was matka miała, co? Przychodzę w prostym celu,
chciałem kupić zwykłe słodycze i alkohol, a wy...?!- nie
dokończył.
- Tsugi no Mai:
Hakuren!- w kierunku Hevaniero ruszyła lodowa fala, zamrażając go
do postaci rzeźby. Pod lśniącą powierzchnią widoczny był grymas
zdziwienia na twarzy bruneta.
Oniemiałe
ciało Eri nagle zniknęło, rozwiewając się na wietrze niczym
popielna kukła.
-
Karakuri-taichou, wszystko w porządku?- spytała Rukia, lądując
obok zaskoczonego Yakury. Ichigo milczał, czując rozgoryczenie
spowodowane wtargnięciem dziewczyny na pole bitwy. Po chwili w mózgu
Zastępczego Shinigami pojawiło się wspomnienie walki o podobnym
przebiegu.
- Rukia,
Yakura, odsuńcie się!- jak na zawołanie, lodowa skorupa Hakuren
pękła na miliony kawałków, wypuszczając swego więźnia. Sven
stał w powietrzu, trzęsąc się z zimna. Angel drżał w jego
dłoni, nie wypadając jednak z uścisku właściciela.
- M...myślałaś,
kobieto, że zamkniesz mnie na zawsze w tej lodówce? Niedoczekanie.
Kuse, za dużo czasu już straciłem w tej zabitej deskami dziurze.
Zabieram słodycze z alkoholem i wracam do domu, tam jest cieplej
przynajmniej.- Hevaniero zrobił krok do tyłu, po czym zniknął im
z oczu. Pojawił się na moment między Rukią, a Yakurą by posłać
im żądne zemsty spojrzenie i pobiegł w kierunku miasta. Karakuri
próbował go złapać, lecz Arrancar, mając potrzebne łupy,
otworzył gargantę, zamknąwszy ją za sobą błyskawicznie.
- I widzisz co
narobiłaś? Gdyby nie Twoja interwencja, poradzilibyśmy sobie. A
tak drań uciekł, pozostawiając niedopowiedzenia!- jęknął
Ichigo, poirytowany zaistniałą sytuacją. Yakura tylko stał, nie
mogąc pozbierać jakichkolwiek myśli. To na pewno była
najdziwniejsza wizyta w Świecie Żywych, odkąd tutaj gościł.
*
-
Ile mamy czekać na te głupie żelki?! Nie ma go już kilka godzin!-
zrzędziła płaczliwie Serek, próbując nie myśleć o żelkach.
Chociaż...czy jakiejkolwiek myślenie jej w ogóle wychodziło?
Marvyanaka zaś, niecierpliwa tylko w środku, posłusznie czekała
na powrót Hevaniero. W końcu otworzyła się przed nimi garganta, a
w progu stanął Sven.
- Sveniu! Ty
podły, wredny...wredny...Arrancarze! Gdzie się podziewałeś, do
pioruna?! Ja tu umieram z głodu, Marvy z pragnienia, a Ty co?!
Posiedzenie sobie zrobiłeś w mieś...- zamilkła, widząc jak
brunet posyła jej spojrzenie śmierci.
- Serek,
Marvyanaka, mamy sporo do omówienia...apsik!- skwitował swoją
wypowiedź mężczyzna, wycierając nos o chusteczkę.
To był
naprawdę dziwny dzień...
~To be
continued...