Tak, w końcu mam rozdział kolejny! Tym razem zobaczycie jak to jest, że człowiek może jednocześnie kochać, jak i nienawidzić. Rozdział specjalnie dedykuję Marv, gdyż jej OC pojawia się w pełni w końcu :D
Mogłoby
się wydawać, że powrót do Soul Society ukoi nieco potargany umysł
Yakury. Po tym, co zobaczył w Świecie Żywych, wiara w jego ochronę
przed iluzjami zdawała się być bezużyteczna. Przez lata żył w
świadomości, że heterochromia
z którą się urodził, będzie go chronić nie tylko przed hipnozą Aizena, jak i zarówno przed pomniejszymi sztuczkami. Dzięki niej jako jeden z niewielu uwierzył słowu Urahary i pomógł mu uciec do Świata Żywych. A dzisiaj? Nieznany mu dotychczas Arrancar wyprowadził go w pole, nie dając nawet po sobie znać kiedy to zrobił. Eri wylądowała w szpitalu, poturbowana atakiem i bezwładnym upadkiem z wysokości. Rukia kłóciła się na przemian z Ichigo o to, kto powinien zareagować na obecność Svena. Zaś Gotei dwoiło się i troiło, dumając nad tym skąd się pojawił tak silny Arrancar, skoro od czasu inwazji na Hueco Mundo większość Espady i ich sług została wybita, albo ciężko ranna. W największą rozpacz wpadła Soramusume, obwiniająca się o brak odpowiedzialności i niedopilnowanie Kuroi. A wszystko to
w rocznicę śmierci Mizuki...
z którą się urodził, będzie go chronić nie tylko przed hipnozą Aizena, jak i zarówno przed pomniejszymi sztuczkami. Dzięki niej jako jeden z niewielu uwierzył słowu Urahary i pomógł mu uciec do Świata Żywych. A dzisiaj? Nieznany mu dotychczas Arrancar wyprowadził go w pole, nie dając nawet po sobie znać kiedy to zrobił. Eri wylądowała w szpitalu, poturbowana atakiem i bezwładnym upadkiem z wysokości. Rukia kłóciła się na przemian z Ichigo o to, kto powinien zareagować na obecność Svena. Zaś Gotei dwoiło się i troiło, dumając nad tym skąd się pojawił tak silny Arrancar, skoro od czasu inwazji na Hueco Mundo większość Espady i ich sług została wybita, albo ciężko ranna. W największą rozpacz wpadła Soramusume, obwiniająca się o brak odpowiedzialności i niedopilnowanie Kuroi. A wszystko to
w rocznicę śmierci Mizuki...
*
Karakuri przekroczył bramę swej posiadłości. Resztę dnia, który w ogólnym rozrachunku mógł uznać na tragiczny, zamierzał spędzić w kapliczce poświęconej jego żonie. Ale pewna blond włosa dziewczyna, przypadkowo lub nie, miała zniwelować jego plany. Poczuł uderzenie wrogiego reiatsu. Nie minęła chwila, kiedy znalazł się przy kobiecie o niedźwiedzich gabarytach, z uszami i futrem owego drapieżnika na plecach.
Karakuri przekroczył bramę swej posiadłości. Resztę dnia, który w ogólnym rozrachunku mógł uznać na tragiczny, zamierzał spędzić w kapliczce poświęconej jego żonie. Ale pewna blond włosa dziewczyna, przypadkowo lub nie, miała zniwelować jego plany. Poczuł uderzenie wrogiego reiatsu. Nie minęła chwila, kiedy znalazł się przy kobiecie o niedźwiedzich gabarytach, z uszami i futrem owego drapieżnika na plecach.
-
Nie ruszaj się.- szlachcic przyłożył ostrze chłodnej katany do
szyi Arrancara. Dziewczyna, nie chcąc wywołać niespodziewanej
dekapitacji, poruszała tylko oczyma szukając możliwości manewru.-
Kim jesteś i co tu robisz?-
Pytanie
idące z ust mężczyzny wywołało u Marvyanaki dreszcze, jakby
spadła do basenu z lodem.
-
Mam się cieszyć, że jeszcze żyję, czy płakać z powodu
lądowania w złym miejscu?- spytała Marvy, próbując rozbawić go
w nadziei, że nie zabije jej od razu.
- Wybór należy do Ciebie. Jeżeli potulnie wyśpiewasz wszystko, co chcę wiedzieć, to zastanowię się nad opcją oddania Cię Gotei.-
- Wybór należy do Ciebie. Jeżeli potulnie wyśpiewasz wszystko, co chcę wiedzieć, to zastanowię się nad opcją oddania Cię Gotei.-
-
Wymagasz od niedźwiedzia ćwierkania. Jeszcze trochę i skowronki
będą jeść miód, a jeże balony nadmuchiwać, towarzyszu.-
mruknęła sarkastycznie Marv, wykorzystując chwilę zdziwienia
kapitana na ucieczkę spod gilotyny. Karakuri, początkowo omamiony
poczuciem humoru jego przeciwniczki, skierował katanę w jej stronę.
Marv rozejrzała się po miejscu, gdzie trafiła. Wylądowała w
bogato ozdobionym kwiatami ogrodzie, przepych wskazywał na wysoką
pozycję rodu.
-Szukasz
miejsca na swój pochówek?- spytał Yakura, dostrzegając w oczach
Marv zaciekawienie.
-
Nie, towarzyszu Shinigami. Jesteście...z arystokracji, prawda?-
-
Skąd to pytanie? Zresztą, masz dziwny akcent i sposób wymowy jak
na Arrancara.-
-
Bo widzicie, towarzyszu, byłam kiedyś Rosjanką. I to na dodatek
komunistką, a my nie znosimy arystokracji, burżuazji.-
-
Zabawne, a niby jesteście też ateistami. Więc jakim cudem stałaś
się Pustą i Arrancarem?- obydwoje zaczęli chodzić bokiem w
przeciwnych kierunkach, mierząc ku sobie ostrzami. Wyglądało to
jak taniec z mieczami, a raczej wstęp do niego.
-
Niby tak, ale jestem kim jestem. Co do poprzednich pytań: jestem tu
z czystej ciekawości. Widziałam was w walce z towarzyszem Svenem,
choć można to było tylko nazwać szopką.-
-
Wtargnięcie do Soul Society przez Arrancara grozi mu śmiercią,
szczególnie jeśli jest samotnym agresorem.- świst powietrza i
trzask stali rozpoczął pierwsze sceny pojedynku. Od tej chwili nie
było więcej pytań, tylko wyjątkowo zsynchronizowane ataki
pojedynkujących się. Karakuri był szybki, jego ciosy potrafiły
zaskoczyć niedoświadczoną dostatecznie Marv. Na jej korzyść
przemawiał wzrost i masa, idąca w parze z siłą ramion. Wydawać
by się mogło, że jednym uderzeniem umiałaby rozkruszyć delikatną
Soramusume. Nagle stało się coś, czego dziewczyna nie przewidziała
dotychczas- kidou. Arrancarem była zaledwie parę dni, jak nie
godzin. Nie wiedziała jak ma się bronić przed nim.
-
Hadou nr 31, Shakkahou!- płomienna kula energii uderzyła w nią,
ogłuszając jej zmysły na parę chwil. Ku zdziwieniu Yakury, nie
miała jednak poważnych obrażeń, zaledwie kilka sińców.
Najwyraźniej niedźwiedzia skóra robiła swoje.
-
Khe, khe...to było mocne, towarzyszu! Nigdy wcześniej nie widziałam
takiego ataku!- Marv, jakby podkręcona bardziej niż na początku,
obrzucała ciosami Karakuri'ego. Szlachcic próbując ją uderzyć,
nie dał rady nawet jej drasnąć. Zdawało się, że dostała nagle
skrzydeł i nauczyła omijać jego cięcia. Karakuri wkraczał powoli
w fazę gniewu, nie tyle co samej irytacji jej obecnością.
-
Jakim...cudem nagle wyszłaś poza mój zasięg?- spytał lekko
zdyszany, nie opuszczając jednak gardy.
-
Widzicie, towarzyszu, takie zabawy w moim rodzinnym kraju były
codziennością! Zwłaszcza na weselach! Pan młody ze swatem
wyciągali szabelki i do bitki, co tam, że po procentach!- krzyknęła
radośnie Marv, czerpiąc przysłowiową radochę z dokuczania
arystokracie. W pewnym momencie Yakura złapał ją za kant szaty i
przyciągnął do siebie, kierując ostrze na jej brzuch.-
Towarzyszu...bo pomyślę, że chcieliście mnie złapać za co
innego.- zachichotała, a Karakuri zorientował się, że trzyma ją
za fragment dekoltu.
-
Nie myśl za dużo, Arrancarze. -otrząsnął się, odpowiadając
chłodnie na jej komentarz.
-
Towarzyszu, nie ma się czego wstydzić! Sama dobrze wiem jakie mam
ciało i jak ono działa na mężczyzn. Więc małe uszczypnięcie
tu, niewinne złapanie tam nie robi nikomu krzywdy!-
Tego
było za dużo. Nie dość, że kpiła z niego jako arystokraty,
hańbiła jego zdolności kapitana, to jeszcze obrażała pośmiertną
wierność Mizuce. Poczuł, że Soramusume w końcu się ogarnęła
po osobistej porażce i wróciła do Wewnętrznego Świata. Włożył
więc rękawice na prawą dłoń i wyciągnął katanę przed siebie.
- Ukołysz do
snu, Soramusume!- miecz ze stalowego, stał się niefizycznym. Ostrze
idące z tsuby zastąpiła migocząca wiązka światła, jakby
wyładowania. Marvy usłyszała w swojej głowie śpiew, coś na
melodię kołysanki. Nic dziwnego niby, ale głos kobiecy kazał jej
usnąć, zamknąć oczy.
-
Co się...dzieje? Czemu słyszę kołysankę?- nie mogąc się
poruszyć, dziewczyna stała w miejscu, otwarta na każdy atak ze
strony kapitana.
-
Poznaj moją Zanpakutou, Soramusume. Nie mogłem korzystać z jej
pomocy w walce z Twoim szefem, ale teraz- jak najbardziej. Może
Twoje Hiero uchroniło Ciebie przed atakami kidou, lecz przed tym co
doświadczysz, nie koniecznie.-
Marvyanaka
ledwo zdążyła zareagować, ostry ból przeszył jej skórę i
nerwy. Silny ładunek elektryczny unieruchomił ją w stanie agonii.
Czuła jak jej wnętrzności płoną od natężenia energii. I
kolejne uderzenie, kolejne. Karakuri nie tracił czasu na przerwy
między atakami. Marvy wyginała się z piekącego bólu. Zrozumiała,
że porwała się na zbyt poważnego przeciwnika, jakim jest kapitan
Gotei. Nie miała innego wyjścia, jak samej wyjąć ostrze i uwolnić
pełną formę. To o czym wspominał Sven, ostateczne wyjście. Kiedy
ból zniknął na parę minut, sięgnęła po tsubę.
-
Oho, czyżbyś chciała walczyć? Po takiej nawałnicy elektrycznej,
wątpię byś miała siły na jakikolwiek odwet.-
-
Nie...doceniacie mnie, towarzyszu Karakuri.- spuściła wzrok i
szeptem wypowiedziała formułkę.- Krusz, Ursa.-
Ledwo
skończyła ją recytować, ciało dziewczyny z szerokiego barkach i
niskiego wzrostem, zmieniło się w wysokie i wyjątkowo umięśnione.
Futro zdobiące kark rozprzestrzeniło się na całą powierzchnię
ubioru. Zamiast ludzkich palców, u dłoni było widać ostro
zakończone pazury. Niedźwiedzie uszy, będące pozostałością
maski Pustego, przeobraziły się w łeb drapieżnika, spod którego
wygląda twarz niebieskookiej Arrancar. Karakuri nie mógł się
otrząsnąć z tego widoku. Przy obecnych gabarytach Marvyanaki,
zdawał się być malutki. A Rosjanka nie czekała długo z atakiem.
Jeden cios jej łapy wystarczył, aby szlachcic wylądował z hukiem
na płocie. Ledwo wstał na nogi, niedźwiedzica była tuż przed
nim, uderzając go ponowie. Nieskazitelną dotychczasowo skórę
twarzy mężczyzny ozdobiły głębokie szramy.
-
No i szto, towarzyszu?! Użyjecie może waszej elektryzującej
zabaweczki?! Kiedy skończę z wami, nie będzie czego zbierać.-
Fraccion wpadła w szał destrukcyjnej radości. Okładając
Karakuri'ego raz za razem, czuła, że jest potężna. Może na tyle
potężna, by pokonać samego Svena! Wówczas ona by zajęła jego
miejsce, władała Novą Espadą, Grimmjow i Serek byliby na jej
rozkazy. Cudna perspektywa, można by pomyśleć. Jej przemiana miała
jednak jedną wadę- trwała krótko. Ilość reiatsu pożeranego
podczas transformacji, jak i w jej trakcie, powodowała ograniczony
zasób energii. Marvy powoli też przypominała sobie cel tej
podróży.
-
Chciałam...spotkać Ciebie...- wypowiedziawszy te słowa, jej
mięśnie zaczęły się kurczyć. Futro, jakby będąc zeszłorocznym
i wyżartym przez mole, rozpadało się na strzępy. Niedźwiedzi
łebek powracał do dawnej postaci. Koniec końców, powróciła do
bycia słabą. Yakura, widząc ten spektakl, powoli podnosił się z
ziemi. Obolały, chciał dalej walczyć, ale naleganie Sory zmusiło
go do złapania głębszego oddechu. Po chwili zdarzyło się coś
nad wyraz niespodziewanego.
-
Co Ty robisz, Arrancarze...?- wydukał zdyszany, kiedy ta
przyczołgała się do jego stóp. Wyciągnęła ku jemu ręce, jakby
po omacku szukając czegoś stabilnego do złapania.
-
Chciałam Ciebie spotkać..poznać, nie zabić...-
-
O czym Ty...?- nie zdążył dokończyć zdania, kiedy dziewczyna,
wbrew wszystkiemu co logiczne się wydawało po tej walce, złożyła
swoje usta na jego wargach. Karakuri, jak porażony nie mógł
zareagować w jakikolwiek sposób. Nie zauważył nawet córki
wchodzącej do zrujnowanego ogrodu.
-
Świetnie! Przychodzę Cię odwiedzić- fakt, że raz na ruski
miesiąc, a Ty się ślinisz z...Arrancarem?! I to w rocznicę
śmierci mamy?!...Miałam rację, nic się nie zmieniłeś!- Yoruhime
spojrzała ostatni raz na nich i wybiegła z płaczem. Yakura
wypuścił z impetem Marvy ze swoich objęć. Był gotów odciąć
jej głowę ponownie, ale zanim cokolwiek zrobił, ta uciekła do
Garganty, czerwona jak truskawki w lecie. Karakuri'ego dręczyło już
tylko jedno pytanie: „Kiedy ten dzień się skończy wreszcie?”.
~To
be continued.